[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Na razie ponosisz moje ciuchy, Mick. Lepiej, żebyś nie dostał zapalenia
płuc.
Ujrzawszy Barnaby ego, Mick natychmiast zapomniał o przymusowej
kąpieli i uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Masz go! - zawołał radośnie. - Jest niegrzeczny!
- To mały szczeniaczek. Ma prawo robić głupstwa - oznajmił Rob,
wkładając spodnie. - Trzeba znalezć mu opiekuna, który będzie o niego dbał.
Na farmie już jest kilka psów, Mick. Chcesz, żebyśmy oddali Bamaby'ego w
dobre ręce?
- Tak. - Mick entuzjastycznie kiwnął głową. - Wy go wezcie, pan i doktor
Sally. Zostaniecie jego tatą i mamą. Razem byście go kochali, prawda? -
Mick patrzył na nich rozpromieniony.
Przelotnie spojrzeli na siebie i Sally dostrzegła tańczące w oczach Roba
iskierki humoru.
- Mick rzeczywiście na nas liczy - lekkim tonem stwierdził Rob. -
Wezmiemy psa, ale tylko na pewien czas. Pózniej znajdziemy mu wspaniały
dom, więc nie musisz się martwić.
Mick mocno uścisnął Sally.
- Dziękuję za to, że go uratowałaś. - Pogłaskał przytulonego do niej
szczeniaka. - Teraz będzie ci dobrze - oświadczył z przekonaniem, ujął Johna
pod ramię i zadowolony podreptał do domu.
Sally i Rob odprowadzili ich wzrokiem.
- Mick jest taki serdeczny, ale żal mi Sheeny. - Sally westchnęła. - Ma tyle
kłopotów. To niesprawiedliwe.
- Sheena rzeczywiście jest teraz przemęczona, ale chlubi się Mickiem i
jego osiągnięciami. Gdy trochę odsapnie, znów będzie tryskać optymizmem.
Sally trochę się odprężyła. To prawda, pomyślała. Ludzie potrafią
przystosować się do każdej sytuacji, jeśli muszą. Sheenę należy podziwiać, a
nie użalać się nad nią.
- Wracajmy do samochodu. - Rob przywiązał linkę do obroży psa. - Jest
cholernie zimno, gdy człowiek stoi tu półnago. Woda była lodowata.
Przydałby się łyk szkockiej. Chodz, Sally, pomogę ci wdrapać się na zbocze.
Już miała ująć wyciągniętą rękę, co wydawało się całkiem naturalne, lecz
nagle poczuła, że jej ciało reaguje na bliskość Roba i zawahała się. To
wszystko było takie intymne: ich dwoje wśród zielonych wzgórz, szmer
płynącej wody, dolatujący z oddali świergot ptaka.
Sally przełknęła ślinę i zadrżała, oszołomiona zdradzieckim dreszczem
pożądania, które ogarnęło ją jak płomień. Odwróciła się, by Rob nie
zobaczył malującego się na jej twarzy pragnienia. Nie zamierzała znów
zachować się nieodpowiedzialnie. Już raz się skompromitowała.
Zdecydowanie cofnęła rękę. Rob odwrócił się, zdumiony.
- O co chodzi? - spytał, unosząc brwi.
- O nic. Lepiej sama się wdrapię. Będzie... wygodniej. - Jej głos lekko się
załamał.
- Jak sobie życzysz.
Pomaszerował w górę zbocza, zostawiając Sally za sobą. Ona zaś
usiłowała poskromić zakłopotanie i żal. Przyjacielski gest Roba mógł
oznaczać tak mało - lub tak dużo.
Dotarli do samochodu i Rob wsadził szczeniaka za tylne siedzenie.
Następnie spojrzał na nią i uśmiechnął się blado, jakby zrozumiał, że ona
chce zachować dystans.
- Udany dyżur, prawda, doktor Jones?
Skinęła głową i popatrzyła w dół zbocza, znów boleśnie świadoma nagości
Roba. Tak bardzo pragnęła go dotknąć, objąć i przytulić. Lekki wiatr
zaróżowił jej policzki i łagodnie rozwiał włosy. Nie był zimny, lecz mimo to
zadygotała.
- To nie ja potrzebuję marynarki - mruknął Rob i wyjął z auta sweter. -
Otul się tym. - Zarzucił jej pulower na ramiona i znów się uśmiechnął. - Coś
nie tak, Sally? Chyba jesteś trochę rozdrażniona.
Nadal trzymał dłonie na jej barkach i patrzył na nią uważnie. Umknęła
spojrzeniem w bok, lecz Rob ujął ją pod brodę i odwrócił twarzą do siebie.
- Wybacz - szepnął - ale od dawna chciałem coś zrobić i nie będę dłużej
czekać.
Nieoczekiwanie przygarnął ją do siebie i musnął ustami jej miękkie wargi.
Tak ją to zdumiało, że westchnęła z wrażenia, a jej serce zaczęło walić w
szaleńczym rytmie. Czuła ciepło obejmujących ją ramion, a tłumione od
dawna pragnienie sprawiło, że osłabła z pożądania.
Teraz już nie mogli się powstrzymać. Usta Roba poczynały sobie coraz
śmielej, pieściły i prowokowały, a dłoń natychmiast odnalazła miękkość
piersi pod jedwabną bluzką.
Wszystko stało się tak szybko... W jednej krótkiej chwili spełniły się
marzenia, które Sally uważała za nierealne. Ledwie mogła oddychać,
oszołomiona tym, co się dzieje. Zatraciła się w objęciach Roba, wtuliła w
niego, rozchyliła usta. Miała wrażenie, że cofnęła się w czasie, że znów ma
dwadzieścia trzy lata.
Dawny Rob zmienił się pod wieloma względami, ale jedno pozostało takie
samo: nadal całował najlepiej na świecie!
I był najbardziej seksownym mężczyzną, jakiego znała. Zarzuciła mu ręce
na szyję, gotowa oddać się mu bez reszty.
Rob jeszcze mocniej ją przytulił, a ona poczuła, jak bardzo jest
podniecony.
- Chcę się z tobą kochać - mruknął. - Od tak dawna...
- Odsunął się nieco i patrzył na nią z żarem w oczach. - Powiedz, że ty też
mnie pragniesz - poprosił wibrującym z emocji głosem.
- Wiesz, że tak - szepnęła. - Pragnę cię, Rob.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pobieranie ^ do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ download ^ ebook
Menu
- Home
- Marshall_Paula_ _Cykl_Rodzina_Schuylerow_01_ _Utrzymanka
- Morgan Raye Rodzina Caine'Ăłw BliĹşniaczki
- ÄosiÄ Bora Rola mojej rodziny w Ĺwiatowej rewolucji
- Hardy Kate SzczÄĹliwa rodzina
- Campbell Bethany Wystarczy uwierzyc
- 245. Campbell Judy Kolega z pracy
- Charteris Leslie Simon Templar wkracza do akcji
- Kowalewski_WćąĂ˘ÂÂodzimierz_ _śÂwiatśÂâÂÂo_i_lćÂk
- Cartland Barbara Zagrośźone dziedzictwo
- Christian Stocker Nerd Attack!
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- monissiaaaa.pev.pl
Cytat
Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.