Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Dlatego, że się wścieknie. Tak się cieszyła, kiedy przenieśli mnie z powrotem do
najlepszej grupy. Chce, żebym zdała egzaminy. %7łebym się dobrze ustawiła, jak mówi. Chce,
żebym miała dobrą pracę. Nie tak jak ona. Wyszła za mąż, mając osiemnaście lat, rok pózniej
urodziła mnie, potem latami pomagała ojcu rozkręcać firmę, a kiedy wreszcie stanęli na nogi,
on zwiał do innej. Jak sama widzisz, teraz ma tylko mnie. Jak mam jej powiedzieć, że zawali-
Å‚am sprawÄ™?
- Mówisz o tym tak, jakby to był koniec świata - zauważyła Karen. - A wcale nie musi
tak być. Twoja mama ci pomoże, jak tylko minie pierwszy szok. Jestem tego pewna. Założę
się, że zajmie się dzieckiem, żebyś mogła skończyć szkołę, a potem...
Zoë szturchnęła jÄ… mocno w żebra, widzÄ…c zbliżajÄ…cego siÄ™ nauczyciela. PodniosÅ‚y
torby na śmieci i powlokły się z powrotem do sali gimnastycznej.
- Powiesz jej? - Karen nie dawaÅ‚a Zoë spokoju.
- Chyba w końcu będę musiała, no nie?
- Niedługo?
- Może. Nie zapominaj tylko, że to jest moje dziecko. Moja tajemnica. Nikomu nie
powiesz, tak jak obiecałaś. Wystarczy jeden sygnał, że ktoś wie. Jedno spojrzenie. Jeden
uśmieszek i nie żyjesz, Karen. Mówię poważnie.
Zoë wyglÄ…daÅ‚a wówczas tak, jakby rzeczywiÅ›cie nie żartowaÅ‚a. Jej grozba zamknęła
usta Karen równie skutecznie, jak złożona wcześniej obietnica. Od tamtej pory wiele razy o
tym rozmawiały. Właśnie to tak je do siebie zbliżyło. Wpędziło Karen w pułapkę. Zrobiło z
niej wspólnika. Wspólnika przestępstwa, jak się teraz okazało. Powinna była przewidzieć, że
Zoë zrobi coÅ› równie szalonego. Równie rozpaczliwego.
Karen potrząsnęła głową, próbując zmusić się do bardziej racjonalnego myślenia. Tak
naprawdÄ™ nie miaÅ‚a żadnych dowodów. WiedziaÅ‚a tylko, że zbliżaÅ‚ siÄ™ termin porodu Zoë i że
jakieś niemowlę zostało porzucone przed drzwiami przychodni, niedaleko domu koleżanki.
Nie miała żadnych podstaw, żeby połączyć ze sobą oba fakty. Dlaczego wyciągnęła tak
pochopne wnioski? Dlaczego natychmiast po obejrzeniu tamtych wieczornych wiadomości
poczuÅ‚a wrÄ™cz caÅ‚kowitÄ… pewność, że porzucone niemowlÄ™ jest dzieckiem Zoë? Ponieważ
dobrze jÄ… znaÅ‚a. Dlatego. Doskonale wiedziaÅ‚a, do czego Zoë jest zdolna.
Na samą myśl Karen poczuła mdłości. Zgięła się wpół, przyciskając dłońmi brzuch i
czując wzbierającą w gardle falę żółci. Upuściła worek ze śmieciami, rozsypując jego
zawartość na trawniku. Nie zadając sobie trudu, żeby pozbierać rozrzucone papiery, sięgnęła
do kieszeni i wyciągnęła telefon komórkowy. Rozejrzała się nerwowo, chcąc się upewnić, że
nikogo nie ma w pobliżu.
Uczniom wolno było nosić ze sobą komórki, ale używanie ich na terenie szkoły było
zabronione.
Zobaczyła grupę dziewcząt, wracających z boiska koszykówki do szatni. Poczekała, aż
wszystkie łącznie z panią Platt znajdą się z powrotem w budynku, po czym wybrała numer
Zoë.
OdebraÅ‚a mama Zoë i powtórzyÅ‚a to samo, co Karen usÅ‚yszaÅ‚a od niej poprzedniego
wieczora. Zoë leży w łóżku. Nie czuje siÄ™ najlepiej. To pewnie grypa. Albo jakiÅ› wirus. Tylu
ludzi teraz choruje.
Czy mówiÅ‚a poważnie? Czy takÄ… historyjkÄ™ wcisnęła jej Zoë? A może o wszystkim
wiedziała i starała się kryć córkę?
Tym razem upór Karen graniczył z nieuprzejmością. Dzwoni w ważnej sprawie.
Bardzo pilnej. Nie obchodzi jej zÅ‚e samopoczucie Zoë. Musi z niÄ… porozmawiać, i to
natychmiast.
WydawaÅ‚o jej siÄ™, że minęła caÅ‚a wieczność, zanim w sÅ‚uchawce rozlegÅ‚ siÄ™ gÅ‚os Zoë:
- Cześć, Karen.
To wszystko, co miała jej do powiedzenia?
- Hm... Nagle oskarżające słowa uwięzły Karen w gardle. Takich rzeczy nie da się tak
po prostu wykrzyczeć przez telefon.
- Hm, jak się czujesz? Martwiłam się o ciebie.
- I to wszystko? - odparÅ‚a Zoë, przeciÄ…gajÄ…c wyrazy. - Mama powiedziaÅ‚a, że to coÅ›
pilnego. Myślałam, że ktoś co najmniej podpalił szkołę albo coś w tym stylu. Ale to by było
zbyt piękne, co?
- Posłuchaj. Chciałam zapytać, jak się czujesz? - nie ustępowała Karen.
- Dobrze. Dobrze? Jak mogła twierdzić, że dobrze się czuje?
- Chociaż złapałam jakiegoś wirusa.
- Wirusa?
- Tak. Myślałam, że mama ci powiedziała. Coś mnie dopadło.
- Wirus... I to wszystko? Nic innego ci nie dolega?
- Nie.
- Nic się nie wydarzyło?
- Nie. O co ci chodzi?
- O ostatnie wiadomości. Na pewno widziałaś w telewizji. Musiałaś o tym słyszeć.
- Od trzech dni nie wstaję z łóżka. Niczego nie widziałam. To dobra czy zła
wiadomość?
- Nie próbuj ze mnÄ… swoich sztuczek, Zoë. Nie udawaj!
- Karen, upiłaś się, nawąchałaś kleju czy jeszcze coś innego? Karen wpatrywała się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.