Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chodnik przed terminalem, znalezli się nagle pośród tłumu
reporterów. Tu\ przed twarz Katrin wetknięto kamerę.
Oślepiająca lampa świeciła jej prosto w oczy. Zalała ją fala
niecierpliwych pytań. Mikrofony otoczyły ją ze wszystkich
stron.
- Pani Staines, jakie to uczucie wrócić do San Francisco?
- Co pani sądzi o ostatnich ustaleniach śledztwa?
- Czy kiedykolwiek podejrzewała pani Edmonda
Langille'a, \e to on był mordercą?
- Jakie jest pana nazwisko?
- Trzymaj się, Katrin - rzucił Luke.
Jedną ręką objął ją za ramię, w drugiej trzymał, jak tarczę,
jej walizkę. Bez skrupułów przepychał się przez tłum. Lecz to
wzmogło jeszcze lawinę indagacji. Reporterze ścigali ich a\
na parking, zadając coraz bardziej napastliwe pytania.
- Czy ten mę\czyzna jest pani kochankiem, pani Staines?
- Czy teraz, kiedy pani niewinność została udowodniona,
wyjdzie pani ponownie za mą\?
- Czy kiedykolwiek powróci pani do San Francisco?
Samochód Luke'a stał w jednym z pierwszych rzędów. Luke
rzucił walizkę na ziemię i niemal wepchnął Katrin do auta.
Zatrzasnął drzwiczki tu\ przed nosem jakiegoś jegomościa.
Cisnął walizkę do baga\nika i obiegł samochód. Jednak zanim
wsiadł, wyrzucił wściekle:
- To nie wasz cholerny interes, co pani Staines zrobi ze
swoim \yciem. Czemu nie dacie jej spokoju? Jesteście stadem
szakali! I owszem, mo\ecie to zacytować.
Błysnął flesz. Nie zwracając na to uwagi, wsiadł do auta i
ruszył gwałtownie. Z satysfakcją patrzył, jak reporterzy
odskakiwali w popłochu.
- Mój Bo\e! - powiedział. - Jaki ja jestem naiwny.
Spodziewałem się co najwy\ej kilku lokalnych dziennikarzy.
Ale nie czegoś takiego! Jak oni cię wytropili? Ja nic im nie
powiedziałem.
Wściekłość wcią\ burzyła mu krew. Ale zaniepokoiło go
milczenie Katrin. Spojrzał na nią. Siedziała z pochyloną
głową, z rękami na kolanach. Gdy patrzył na nią, du\a łza
spadła na jej lewą dłoń.
Luke zerknął w lusterko. Nie dostrzegł reporterów.
Zjechał w boczną uliczkę i zatrzymał auto.
- Katrin, nie płacz. Oni nie są tego warci.
Zacisnęła kurczowo pięści. Spadła kolejna łza. Luke objął
ją, przytulił. Jej kapelusz upadł na podłogę. Luke zapragnął
chronić ją przez najbli\sze dni.
Ale to nie było mo\liwe.
- Muszę wytrzeć nos - usłyszał.
Sięgnął po pudełko papierowych chusteczek. Katrin
wydmuchała nos, otarła łzy z policzków. Czubek jej nosa
zrobił się czerwony.
- Powinienem był rozjechać ich wszystkich - warknął
Luke. Zaśmiała się niepewnie.
- I trafiłbyś do więzienia za morderstwo. Nie warto,
uwierz mi.
- Powinienem był lepiej chronić cię przed nimi. - Luke
nie mógł ukryć zdenerwowania.
Katrin popatrzyła mu prosto w oczy.
- Zrobiłeś, co mogłeś. Ale szanse miałeś minimalne.
Luke, daj spokój.
- Taaak... - Z wielką delikatnością otarł z jej policzka
zapomnianą łzę. - Nigdy nie płaczesz. Tak powiedziałaś.
- Ci dziennikarze przywołali wszystkie wspomnienia. To
trwało w nieskończoność. Dzień za dniem. Myślałam, \e
oszaleję albo padnę bez \ycia. Ale nigdy nie płakałam w
obecności dziennikarzy.
- Przy mnie mo\esz płakać. - Choć niezgrabnie, starał się
ją pocieszyć.
Posłała mu tajemnicze spojrzenie. Wyprostowała się. I z
udawaną wesołością, powiedziała:
- Fajny samochód.
Powiedział coś nie tak. Ale nie miał pojęcia, co. Skoro
jednak chciała tego, przyłączył się do gry.
- Zawsze marzyłem o srebrnym, sportowym samochodzie,
który będzie potrafił przyspieszyć do setki w mniej ni\ pięć
sekund. Twojemu kapeluszowi nic nie się stało?
Podniosła kapelusz. Opuściła trochę szybę, oparła się
wygodnie i zamknęła oczy.
- Zbudz mnie, kiedy będziemy na miejscu - mruknęła.
Luke wjechał na autostradę i wcisnął pedał gazu. Musiał się
jakoś wyładować. Zbyt wiele prze\ył przez ostatnie pół
godziny. Ale nim zdą\ył ochłonąć, byli ju\ na podjezdzie
przed jego domem. Katrin otwarła oczy.
- To twój dom? - spytała. Pokiwał głową.
- Poprzedniemu właścicielowi nie podobał się styl
georgiański. Kazał zburzyć dom, który stał tu kiedyś i
wybudował ten.
- Minimalista - powiedziała z politowaniem.
- Obrzydliwy.
- Przyćmiewa ka\dy ostatni krzyk mody.
- Obraca w perzynę, chciałaś powiedzieć. - Roześmiał się.
- Jestem bliski sprzedania go i wyprowadzenia się poza
miasto. Albo do Presidio Heights. Widziałem tam kilka
uroczych miejsc. Wejdz, proszę.
- Jaki piękny widok. - Katrin nie mogła ukryć zachwytu.
Mieli przed oczyma widok na most Golden Gate. Wyspa
Alcatraz wyłaniała się z zimnych wód zatoki, na której
białe \agle wyglądały jak zabawki.
- Napijesz się czegoś? - spytał.
- Muszę się wykąpać.
Zaprowadził ją do części domu z pokojami gościnnymi. Z
ka\dego z nich tak\e rozpościerał się urzekający widok na
zatokę. I ka\dy miał niewielki balkon.
- Mój pokój jest na górze - powiedział. - Będziesz tutaj
miała absolutny spokój.
Zsunęła z nóg włoskie pantofelki.
- Zdrzemnę się trochę - bąknęła. - Niewiele spałam
ostatniej nocy. A jutro powinnam być w pełni sił. Zadzwonisz
do mnie, kiedy będziesz miał ochotę na kolację?
- Kupiłem w delikatesach mnóstwo jedzenia. Mo\emy
odgrzać je sobie w kuchence mikrofalowej. - Uśmiechnął się
przepraszająco. - Nie umiem gotować.
- Doskonały pomysł. Po prostu muszę pobyć trochę sama.
Język jej ciała był a\ nadto czytelny: trzymaj się z daleka.
Luke skinął głowa, zamknął za sobą drzwi i poszedł do
salonu. W końcu to on uciekł od niej. Czegó\ więc oczekiwał?
Przebrał się w szorty i podkoszulek i następną godzinę
spędził w sali gimnastycznej na poddaszu. Kiedy po jakimś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.