Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

domu dobrze ją znano, a ona chciała posiedzieć gdzieś, gdzie nikt nie będzie miał pojęcia, kim jest.
Personel szpitalny był dla niej bardzo uprzejmy, ale jego członkowie litowali się nad nią. Wałczyli o życie
Jona, jednak - podobnie jak całe miasto - byli przekonani o jego winie.
No tak, powiedziała sobie. Ktoś, kto nie zna Jona, może przypuszczać, że jest winien. To mogła
zrozumieć. Ale równocześnie miała nadzieję, że policja dopuszcza możliwość, iż Jon został zaatakowany
przez kogoś trzeciego, a także że zostanie wzięty pod uwagę fakt, że nie znalazło się jeszcze narzędzie
zbrodni. Oczywiście, ona jest podejrzana o to, że je ukryła. Jak dotąd, nie pojawił się nikt z nakazem
rewizji, ale z drugiej strony, kiedy pojechała z Jonem do szpitala, zostawiła mieszkanie otwarte, a w domu
było pełno policjantów.
Mark zaparkował na prywatnym parkingu tuż koło Vieux Carre czyli Starego Placu. Poprowadził ją
boczną uliczką, której nie znała, do kawiarni z zacisznym ogrodem.
Kelnerka miała na imię Helena. Znała Marka. Była ładną kobietą koło trzydziestki i powitała go
pocałunkiem w policzek.
- Szukasz dzisiaj zacisznego miejsca? - zapytała, prowadząc ich do białego stolika z kutego żelaza stojące-
go koło fontanny ozdobionej posągiem greckiej bogini Ateny z sową na ramieniu.
- Potrzeba nam trochę prywatności - odrzekł Mark-
- Rozumiem - powiedziała Helena, po czym popatrzyła na Ann i z uśmiechem dodała: - Ciężki dzień,
prawda? Proponuję kaczkę a l'Orange. A co mam podać do picia?
- Prosimy na początek dwie kawy z mlekiem i pyszne francuskie bułeczki. A potem spróbuję namówić
panią na kaczkę.
Helena uśmiechnęła się i odeszła. Zniknęła w starym domu sąsiadującym z ogrodem.
- Czy ona mnie poznała? - spytała zaciekawiona Ann.
- Tak - odrzekł Mark bez ogródek. - Nie czytała pani dzisiejszej gazety?
- Czytałam - powiedziała Ann krótko.
- To musiała pani nie zauważyć swojej fotografii w dziale kulturalnym.
- Mojej fotografii...?
- Na pierwszej stronie pisano o Jonie Marcelu w związku z morderstwem. A w dziale kulturalnym o jego
wystawie, która okazała się wielkim sukcesem. Krytyk, który napisał recenzję, pisze też o pani. Obok
recenzji zamieszczono pani dużą fotografię.
- Więc dlatego Helena mnie rozpoznała.
- Chyba tak. Chyba że jest wytrawną znawczynią sztuki i zna panią skądinąd.
- Miejmy nadzieję, że w mieście nie ma zbyt wielu znawców sztuki - mruknęła Ann. - Nie chcę, żeby
ludzie mnie rozpoznawali. Nie chcę, żeby się nade mną litowali albo szeptali za moimi plecami, że Jon
jest mordercą, ja idiotką, bo go bronię.
- Hm. Co do mnie, to uważam, że pani jest idiotką.
- Przynajmniej mówi mi pan to w oczy. I nie obrazi się pan, kiedy panu na to odpowiem, że jest pan
kompletnym osłem.
Uśmiechnął się szeroko, patrząc w blat stołu. Nadeszła Helena, niosąc kawę i bułeczki.
- Zdecydowaliście się już na kaczkę? - zapytała.
- Musi pani zjeść coś porządnego - zwrócił się Mark do Ann.
- Ja... A zresztą dobrze, niech będzie kaczka - zgodziła się. - Ale każdy płaci za siebie - dodała, kiedy
kelnerka odeszła.
- Nie, ja płacę.
- Pan albo pańscy pracodawcy, czyli podatnicy. Czy spodziewa się pan, że powiem coś, co obciąży Jona?
Jeżeli tak, to oświadczam, że tego nie zrobię. Może pan sobie oszczędzić kosztów.
- Ja stawiam obiad. Nie dlatego, że spodziewam się, że powie pani coś obciążającego pani eksmęża.
Gdybym próbował panią w ten sposób przekupić, postępowałbym wbrew prawu i pani adwokaci mogliby
mnie zniszczyć.
Ann ugryzła bułkę - chrupiącą i pyszną. Nie zdawała sobie dotychczas sprawy, jaka jest głodna. Kawa z
mlekiem też smakowała wybornie. Dodawała energii.
Mark miał rację. Potrzebne jej było oderwanie się od atmosfery szpitala.
- Czy policjanta stać na kaczkę? - zapytała. - Może to ja powinnam postawić panu, skoro nie jemy na
koszt podatników?
- Zapewniam panią, że stać mnie na ten obiad.
- Ma pan wysoką pensję?
- Pracuję już długo. I dobrze inwestowałem swoje pieniądze.
- Aha.
Odłożyła nagle bułkę, bo uświadomiła sobie, że ten posiłek sprawia jej przyjemność.
A tymczasem Jon znajdował się w stanie śpiączki. Był umierający. A Katie była nad Amazonką i nie
wiedziała, że być może traci właśnie ojca.
Ku własnemu zaskoczeniu Ann poczuła, że Mark bierze ją za rękę. Patrzył jej prosto w oczy.
- Nie straciła go pani. On najprawdopodobniej z tego wyjdzie.
- On jest w stanie śpiączki.
- Ale jego stan ogólny jest stabilny, jego serce pompuje krew. Jego skóra ma prawidłowy kolor. Jego
organizm doznał ogromnego wstrząsu. Bez pomocy lekarskiej nie przeżyłby. Ale teraz nie umrze.
- Czy pan studiował medycynę, poruczniku? Cofnął dłoń i popatrzył na Ann uważnie, a jego oczy
zrobiły się stalowe.
- Widziałem bardzo wielu rannych leżących w szpitalach. Są rzeczy, których policjant uczy się z praktyki.
Kiedy uszkodzony jest mózg ofiary, nie ma prawie nadziei. Kiedy następuje śmierć mózgu, proszę pani,
nie pozostaje nic innego jak się modlić. Jon Marcel zapadł w śpiączkę, ale jest w dobrym stanie. Wyjdzie
z tego.
- A wtedy pan go aresztuje.
- Być może.
Ann zrobiła się wściekła. Dygotała z wściekłości. Nie miała pojęcia, dlaczego jego szczerość tak bardzo
wyprowadza ją z równowagi, bo przecież nie mówił niczego, czego by sama nie wiedziała. A jednak była
na niego wściekła.
- Gliny! - syknęła. - Czy nie powinniście przypadkiem zbadać sprawy? Uważa pan Jona za winnego, a
przecież nie ma pan narzędzia zbrodni! Czy nie powinien pan znalezć tego kogoś, kto poranił ich oboje?
Mark milczał przez dłuższą chwilę.
- Proszę pani - powiedział w końcu - mamy już wyniki pewnych testów laboratoryjnych.
- I co?
- Będą jeszcze przeprowadzone dokładniejsze badania DNA, jednak z tego, co już mamy, wynika, że pani
mąż miał stosunek z panną L'Aveau w dzień jej śmierci.
A poza tym na jego ciele i ubraniu była jej krew, a jego krew na jej ciele i ubraniu.
Znowu wpatrywał się w nią uważnie.
- Czy pan próbuje mnie zaszokować, poruczniku? Wyprowadzić mnie z równowagi?
- Próbuję przedstawić pani fakty.
- A więc niech pan przyjmie do wiadomości fakt następujący: nie jest zbrodnią, kiedy rozwiedziony męż-
czyzna ma stosunek z kobietą, z którą się spotyka. Nawet żonaty mężczyzna może go mieć z kobietą,
która nie jest jego żoną. To też nie jest zbrodnia. A poza tym...
Mark westchnął niecierpliwie.
- Pani też nie popełnia zbrodni, wciąż kochając tego człowieka. Ale musi pani zdawać sobie sprawę z
faktów...
- To, czy kocham mojego byłego męża, czy nie, to moja sprawa, panie poruczniku. Jak dotąd, według
mnie jedynym pewnym faktem jest to, że policja się leni. Macie dwie osoby, które zostały poranione
nożem. I nie macie noża.
- Nóż się znajdzie.
- Aha. W moim mieszkaniu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.