Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ne z wierzchu i wełniane w środku, z pętelką, żeby uwiązać je do guzika
na rękawie kurtki.
Wyszliśmy i Quasimodo od razu narzucił ostre tempo. Ledwo za nim
nadążałem obciążony łuczywami, chlebakiem i drylingiem.
— Po co nam ta broń? — wysapałem, gdy dotarliśmy na niewielką
łączkę.
— Żeby zabić Lupusa...
— ...ale... — próbowałem zaprotestować.
— Tylko gdy cię znowu zaatakuje. Przyjaciół, którzy cię zdradzili,
powinieneś zabijać.
— Mam strzelać do ludzi? — oburzyłem się.
— Lupus jest tylko zwierzęciem i kieruje się instynktem — tłumaczył
mi Quasimodo zatrzymując się. — Do niego przemówisz w prosty spo­
sób. Na dobro odpowie dobrem, na agresję — agresją. Jeżeli chcesz z nim
rozmawiać, musisz używać jego języka. Z ludźmi jest ten problem, że
mają rozum i gdy robią innym krzywdę, to tak jakby ich umysł opanowała
bestia. Czynią to z rozmysłem, tak aby cię zabolało jak najmocniej, nie
znają litości. Wilk zagryza ofiarę od razu, nie torturuje jej. Nie każę ci
zabijać ludzi, tylko wspomnienia o nich. Lepiej zostaw ich samym sobie...
— Czemu mam nie odpowiadać im tym samym?
— Bo obudzisz w sobie tę samą bestię, którą mają twoi wrogowie.
Gdy raz to zrobisz, ta złość jak robak będzie cię zżerała od środka. Bę­
dziesz żył, ale to będzie życie z bestią, która może pewnego dnia zapano­
wać nad tobą. Lepiej chyba pozostać dobrym?
— Tak. Chyba nie chce pan, żebym to ja strzelał do Lupusa?
— Jestem pewien, że nie strzelisz... — Quasimodo lekceważąco
machnął ręką.
Szliśmy jeszcze godzinę, sam nie wiem w jakim kierunku. W pewnym
momencie, na leśnej przecince Quasimodo podszedł do mnie z wielkim,
myśliwskim nożem w ręku.
— Odwróć się — warknął.
Wykonałem polecenie jednocześnie starając się zobaczyć, co on wy­
prawia. Czubkiem noża podniósł klapę chlebaka i nadział na niego kawał
jeszcze ociekającego krwią mięsa. Zamachnął się i rzucił to na zasypaną
— Ten strzał będzie nieodwracalnym krokiem — szepnął Quasimodo na-
chyląjąc mi się do ucha.
drogę. Zaraz to samo zrobił z kolejnymi kilogramowymi kawałkami mię­
sa. Chlebak był pusty.
— Tam! — Quasimodo wskazał mi zbocze oddalone od mięsa o sto
metrów.
Poszliśmy na szczyt obchodząc go szerokim łukiem. W zaspie śnie­
żnej wymościliśmy sobie wygodne legowiska. Ja położyłem się na chle­
baku, Quasimodo na torbie od łuczyw. Przed sobą ułożyliśmy broń i cze­
kaliśmy. Starzec czerpał garść śniegu i wkładał go do ust długo ssąc.
— Mogliśmy wziąć coś do jedzenia — zauważyłem.
— Żebyś śmierdział smakowitą kiełbasą na odległość? — skrytyko­
wał mnie Quasimodo. — Śnieg zaspokaja pragnienie i powoduje, że twój
oddech nie odznacza się kłębkiem pary, która łatwiej doleci do nozdrzy
drapieżnika. Leż i czekaj, a dostaniesz kolejną lekcję.
Leżeliśmy godzinę, gdy usłyszałem nieodległe wycie wilka. Było to
tak zaskakujące, że aż podskoczyłem.
— Lupus — szepnął Quasimodo.
Jak na życzenie chmury rozproszyły się i polanę zalało światło bijące
od księżyca. Wyraźnie widziałem krwawe kąski i zbliżającą się do nich
przykurczoną sylwetkę wilka. Nawet z takiej odległości widziałem, że
miał poszarpane futro z krwawymi skrzepami i kulał na przednią lewą
łapę. Podszedł do mięsa i nieufnie je wąchał. Potem wyprostował się.
Jego uszy obracały się, ogon zesztywniał równolegle do ziemi, a jego noz­
drza zwróciły się w naszą stronę.
Quasimodo objął mnie i mocno przycisnął do ziemi. Lupus nachylił się
do mięsa, otworzył paszczę i błysnęły jego kły. Wtedy zdarzyło się coś
niespodziewanego. Spomiędzy drzew wypadła tyraliera kilku wilków.
Lupus próbował porwać kawał i uciec, ale był za wolny i jeden z wilków
wyrwał mu zdobycz i ze złością jednym ruchem pyska odrzucił ją daleko.
Pozostałe wilki odpędzały Lupusa, a gdy rozpaczliwie głodny rzucał się
między nie, w kierunku tego co wyłożył Quasimodo, wilki gryzły Lupusa,
a ten bronił się i lała się krew.
Nie mogłem na to patrzeć i przyłożyłem policzek do kolby, a palec
ułożyłem na spuście. Właśnie Lupus odskoczył od stada i piszcząc krążył
z podkulonym ogonem.
—Ten strzał będzie nieodwracalnym krokiem — szepnął Quasimodo
nachylając mi się do ucha. Jego oddech, każde słowo było jak trzepot
skrzydeł nietoperza i z trudem powstrzymałem się, by nie odsunąć się od
starca. — Nieodwracalnym dla ciebie i dla niego.
Bezradnie patrzyłem na kolejne daremne próby Lupusa. Po mojej
zmarzniętej twarzy ciekły łzy. Byłem wściekły i co chwila skostniały pa­
lec dotykał spustu i za każdym razem powstrzymywałem się. Z każdą
chwilą rozumiałem słowa starca. Wiedział, że stado nie zaakceptowało
Lupusa, że ten chodzi głodny i nie potrafi sam sobie upolować zdobyczy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.