Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jakiejkolwiek oznaki, że ktoś zamieszkuje te okolice. I bardzo dobrze, szeptała Conanowi
dzika cząstka jego natury. Zdoła tu przeżyć, nie gorzej, a może nawet lepiej, niż gdyby wciskała
się tu natarczywa cywilizacja.
Po drugiej stronie rzeki znajdowały się strome, skaliste zbocza. Chociaż widać było parę
wysokich urwisk, nie byty to jednak góry z prawdziwego zdarzenia, jakie można by znalezć na
wojskowych mapach czy na mapach przewodników karawan. Gdy to pomyślał, przyszła mu do
głowy kolejna myśl: a może znalazł się po drugiej stronie zębatych szczytów Gór
Kezankiańskich? Może rzeczywiście kopalnia znajdowała się po wschodniej stronie działu
wód, jaki stanowiły wysokie, pokryte śniegami turnie?
Jeśli jednak tak się nie stało, Cymmerianin znajdował się wciąż w znajomym sobie
hyboriańskim świecie - chociaż w jakimś dzikim, nie zamieszkanym zakątku, z dala od miejsc
zaznaczonych na mapach, z dala od zasiedlonych ziem. Gdyby jednak podejrzenie Conana
było prawdziwe - jeżeli strumienie w górskich dolinach spływały na wschód - wówczas czeka
go los bardziej niezwykły i bardziej urozmaicony niż cokolwiek, co dane mu było zaznać w
życiu. Mogą minąć lata, nim dotrze do któregokolwiek ze znanych mu miejsc. Może też tułać
się w dziczy już do końca życia.
Wygrzewający się na kamieniach jak jaszczurka w promieniach porannego słońca Conan
stopniowo przestał się martwić. Cóż takiego zostawił za sobą, do czego miałby ochotę
powracać? Gdzie witano by go z radością? Czyż nie odpędzano go wiele razy jak intruza lub
ścigano jak dopuszczającego się wszelkiego rodzaju przestępstw cudzoziemca? Przyjaciele,
których miał podczas wędrówek, byli przeważnie takimi samymi obieżyświatami. Czyż
niewystarczająco wiele razy po burzliwych przygodach zaczynał życie na nowo? Rzadko
jednak czynił to nagi, nie wiedząc nawet, gdzie się znajduje. Czy w przeszłości zdarzyło się
cokolwiek takiego, o czym powinien zachować pamięć w groznej, nieznanej terazniejszości?
Gdy rozmyślał o przyjaciołach, stanęła mu przed oczami twarz utopionego Tjaja, z
opuchniętym językiem i wybałuszonymi oczami, unoszącego się bezwładnie w przenikającej
podwodne cmentarzysko upiornej poświacie. Szczupły Ilbarsyjczyk na zawsze odszedł z tego
świata. Jego śmierć odbierała Conanowi ostatni powód, by wspominać niedawną niewolę.
Kopalnia nadal kryła się gdzieś wśród gór, lecz Cymmerianin mógłby spędzić resztę życia na
jej poszukiwaniach. Mógłby go też spotkać jeszcze gorszy los, jeśliby zdołał ją odnalezć. Po co
miałby zawracać sobie tym głowę? Dla czczej zemsty lub wątłej szansy zdobycia bogactwa? W
nieznanej krainie, do której trafił, musiał zadbać przede wszystkim o najistotniejsze potrzeby;
ani zemsta, ani klejnoty nie nadawały się do zapełnienia żołądka.
Próba odnalezienia kopalni lub jakiegokolwiek miejsca, oznaczonego na cywilizowanych
mapach, wymagałaby długich, starannych przygotowań. Cymmerianin podejrzewał, że o wiele
ciekawsze przygody mogą czekać na niego znacznie bliżej. Musiał mieć jasny umysł, by wyjść
z nich zwycięsko.
Postanawiając ostatecznie strząsnąć z siebie przeszłość jak wyschniętą jaszczurczą skórę,
barbarzyńca zszedł ze skalnej półki.
Musiał zatrzeć za sobą ślady, by drapieżniki nie ruszyły jego tropem. Znów spróbował
łowienia ryb, nim wznoszące się słońce rozproszyło cienie pod powierzchnią wody. Tym razem
sprzyjało mu szczęście: w krótkim czasie schwytał dwa całkiem spore pstrągi, przykucnął na
brzegu i zjadł je bez żadnych ceremonii. Potem posilił się jeszcze korzeniami sitowia i
zerwanymi z dna strumienia soczystymi wodorostami. Najprzyjemniejszą część posiłku
stanowiły dojrzałe jeżyny, których garść Cymmerianin znalazł nieco dalej nad brzegiem.
Krążąc po skarpie, szukał wśród żwiru odpowiednio popękanych kamieni. Wkrótce
znalazł nadający się do pełnienia roli krzemienia nakrapiany, niebieskawy kamień. Ponownie
przeklinał brak noża, gdyż stalowe ostrze pozwoliłoby mu krzesać iskry i rozpalić ogień, a
przed wieczorem zjeść pieczone mięso. Nie musiałby też lękać się chłodu i drapieżników.
Trudno. Teraz musiał temu inaczej zaradzić.
Przyklęknął przy płaskim głazie i uderzył weń kilkakrotnie kamieniem. Ciężki ciemny
kamień szybko pękł pod wpływem ciosów. Niebieskie nakrapianie było tylko na powierzchni,
całe wnętrze okazało się czarne i błyszczące. Kolejne lekkie uderzenia granitem sprawiały, że
łuszczyło się pryskającymi na boki płatkami. Krawędzie półksiężycowatych odłamków były
ostre jak dobra stal, wystarczająco cienkie, by ściąć odciski z dłoni Cymmerianina, chociaż o
wiele bardziej kruche niż znane w cywilizowanych stronach metale.
Conan uważnie, coraz słabiej uderzał w skraj kamienia, starając się naśladować zręczne
ruchy, z jakimi czynili to przodkowie z jego rodzinnej wioski. Starzy ludzie, pamiętający czasy
dawnej Cymmerii, obrabiali tak kamień, nim stal i sztuka kowalska dotarły z Akwilonii na
północ. Conan pamiętał, że starcy bez żadnego wysiłku w parę chwil przywracali ostrość
stępionym narzędziom. Potrafili też wykonać kamienne topory lub tasaki, bez trudu
przecinające kości i grube skóry.
Cymmerianin nie miał w tym wprawy i zmuszony był pracować o wiele uważniej. Chciał
zrobić kamienny toporek. Nagle kawałek krzemienia wyślizgnął się Conanowi z ręki, kalecząc
mu dłoń. Przy okazji utrąciła się połowa ostrza toporka. Mamrocząc przekleństwa pod adresem
wszystkich bogów, lecz wytrwale pracując coraz szybciej i pewniej, barbarzyńca zdołał jakoś
wygładzić powstałą szczerbę.
Gdy skończył, uniósł broń i przyjrzał się jej uważnie. Była niezgrabna i bardziej
przypominała toporek ciesielski, jednak nadawała się do użytku. Oczywiście, trzeba było [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.