Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

upiornego błogosławieństwa.
W chwili gdy pierwsze szeregi dotarły do wylotu doliny, górale ze stoków wypuścili strzały. Mimo osłony z
tarcz atakujący padali tuzinami. Stygijczycy zostawili swoje łuki przy koniach, a teraz, pochylając nakryte
hełmami głowy, ruszyli niewzruszenie po ciałach swych zabitych kompanów, błyskając ślepiami zza krawędzi
tarcz. Shemici odpowiedzieli chmurą czarnych, przysłaniających niebo, strzał. Patrząc na zbli\ającego się
wroga. Conan zastanawiał się, jaką nową sztuczkę chowa w zanadrzu czarnoksię\nik. Przeczuwał, \e
Natohk, tak jak ka\dy mag, jest niebezpieczniejszy w obronie ni\ w ataku. Ka\dy ofensywny ruch mo\e
skończyć się klęską.
Bez wątpienia to czary Natohka pędziły \ołnierzy w otchłanie śmierci. Conan wstrzymał oddech widząc
spustoszenie, jakie czynili jego wojownicy w oddziałach wroga. Olbrzymi klin zdawał się topnieć w oczach, a
dno doliny było ju\ gęsto zasłane trupami napastników. Pomimo tego pozostali, gardząc śmiercią, gnali
naprzód jak szaleni. Ich liczebna przewaga sprawiła, \e górale na stoku nie byli w stanie ich zatrzymać.
Chmury strzał mknęły w górę i zmuszały ich do szukania osłony. Niepowstrzymany pochód przeciwnika
napełnił ich trwogą, jednak nadal gorączkowo wysyłali pierzaste pociski, walcząc jak osaczone wilki.
Gdy wróg zbli\ył się do wąskiego gardła przełęczy, z góry zepchnięto potę\ne głazy, które z łomotem runęły
na stłoczone szeregi, mia\d\ąc dziesiątki \ołnierzy. Mimo to najezdzcy parli naprzód. Najemnicy przygotowali
się do nieuniknionego starcia. Stojąc w zwartej linii dzięki swym grubym kolczugom nie ponieśli większych
strat od gęsto spadających strzał. Conan obawiał się jednak, \e impet uderzenia potę\nego klina przełamie
mur obrońców. Zrozumiał, \e czeka ich zawzięta i okrutna walka. Chwycił za ramię stojącego obok
Zaheemisa.
 Czy jest tu jakaś ście\ka, którą jezdni mogą zjechać w dolinę za zachodnią granią?
 Tak, urwista, niebezpieczna ście\ka, sekretna i wiecznie strze\ona. Jednak&
Conan zaciągnął go do siedzącego na wielkim rumaku Amalryka.
 Amalryku!  rzekł.  Jedz za tym człowiekiem! On zaprowadzi was tam, do tej doliny. Pojedziesz,
okrą\ysz grań i uderzysz na nich od tyłu. Nic nie mów  tylko jedz! Wiem, \e to szaleństwo, ale i tak
jesteśmy zgubieni. Zanim umrzemy, zabijemy tylu, ile damy radę. Zpiesz się!
Amalryk postawił wąsy w dzikim uśmiechu i w kilka chwil jego lansjerzy ruszyli za przewodnikiem, w
plątaninę wąwozów stopniowo opuszczających się z płaskowy\u. Conan z mieczem w ręku podbiegł do
oszczepników.
Przybył w samą porę. Po obu stronach przełęczy górale Shuprasa, widząc gro\ącą im klęskę, desperacko
słali strzałę za strzałą. W dolinie i na zboczach napastnicy ginęli jak muchy, lecz i tak niepowstrzymaną masą
pięli się po zboczu i z krzykiem uderzali na najemników Conana.
Wśród chrzęstu i łoskotu stali uderzającej w stal szeregi obrońców zachwiały się i wygięły. Lud stworzony
do wojaczki starł się z zawodowym \ołnierzem. Tarcza uderzała w tarczę, włócznia wbijała się w ciało,
tryskała krew. Wśród zamętu Conan ujrzał zwalistą postać księcia Kutamana, ale odgradzał go od niego tłum
przeciskających się, dyszących i wymachujących \elazem wojowników. Za Stygijczykami kroczyli asshuri.
Nomadzi wspięli się na zbocza po obu stronach doliny i rozpoczęli walkę wręcz ze swoimi krewniakami z
gór. Na obu graniach rozpętała się zaciekła, gwałtowna bitwa. Górale walczyli z właściwym sobie zacięciem,
podsycanym wielowiekowymi waśniami. Ginęli, ale sami tak\e zabijali. Z przerazliwym wrzaskiem do walki
dołączyli nadzy, czarnoskórzy Kushici.
Conanowi zdawało się, \e jego zalewane potem oczy patrzą na falujący ocean kling i grotów, wznoszących
się i opadających, wypełniających całą dolinę. Wa\yły się losy bitwy. Górale na grani trzymali się, a najemnicy
stali murem broniąc przełęczy, odrzuciwszy okrwawione piki. Lepsza pozycja i uzbrojenie na razie
zrównowa\yły liczebną przewagę wroga, ale nie mogło to trwać długo. Nieustannie nowe fale wrogów
Strona 25
Howard Robert E - Conan barbarzyńca
nacierały na zbocza, a dziury w szeregach Stygijczyków natychmiast zapełniali kroczący za nimi asshuri.
Cymmerianin czekał na okrą\ających zachodnią grań lansjerów Amalryka, ale ci nic pojawili się jeszcze i
oddziały oszczepników zaczęły się chwiać pod naporem wroga. Barbarzyńca porzucił ju\ wszelką myśl o
zwycięstwie i ocaleniu. Krzycząc rozkazy do zdyszanych dowódców zawrócił i pognał przez płaskowy\ do
stojącej w odwodzie jazdy khorajskiej. Nawet nie spojrzał w kierunku namiotu Jaśnieli. Zapomniał o
księ\niczce, myślał teraz tylko o tym, aby przed śmiercią zabić jak najwięcej wrogów.
 Dziś zdobędziecie rycerskie pasy!  krzyknął do nich, wskazując skrwawionym mieczem szeregi
nieprzyjaciela.  Na koń! Za mną!
Góralski koń dziko zar\ał, nieprzyzwyczajony do cię\aru khorajskiej zbroi. Conan ze śmiechem skierował
wierzchowca na skraj płaskowy\u.
Pięciuset jezdnych  ubogich mieszczan, wydziedziczonych szlacheckich synów, hultajów  na wpół
dzikich shemickich koniach runęło do ataku po zboczu, jakim \adna jazda na świecie jeszcze nigdy nie
szar\owała!
Przelecieli obok walczących na przełęczy oddziałów, przez usłaną trupami zachodnią grań i popędzili po
stromym stoku. Tuzin jezdzców straciło równowagę i upadło pod kopyta galopujących wierzchowców. Wśród
okrzyków przera\enia i jęków agonii wpadli na nieprzyjaciela jak lawina zwalająca się na zagajnik i przewalili
się po zwartych szeregach nomadów niczym \elazny walec, zostawiając za sobą pole trupów.
Wówczas na zmieszane szeregi zaskoczonego wroga uderzyli lansjerzy Amalryka, którzy obeszli zachodnią
grań i rozbili jezdzców pilnujących lewego skrzydła. Na podobieństwo stalowego klina uderzyli od tyłu na
niczego nie spodziewąjacego się nieprzyjaciela. Nomadzi, myśląc \e są okrą\eni przez przewa\ające siły i
bojąc się odcięcia od zbawczej pustyni, rzucili się do ucieczki, tratując mniej bojazliwych towarzyszy.
Khorajska jazda przetoczyła się po nich, rozbijając ich w proch. Szturmujący zbocza Stygijczycy zawahali się i
górale zaczęli się bronić ze zdwojoną zajadłością, zmuszając przeciwnika do odwrotu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.