Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wobeku podniósł się i potrząsnął głową, by pozbyć się resztek snu. Któregoś dnia mo\e zaczną odnosić
się do niego z większym szacunkiem. Przynajmniej przestali ju\ przezywać go  Ichiribu Wodza .
 Jaką przyniósł wiadomość?
 Czuje dym.
 Dym? Jak z ognia?
 Tak mówi.
Wobeku wstał i zało\ył strój bojowy, co go zupełnie rozbudziło. Wtedy te\ zauwa\ył, \e puszcza jest
cichsza ni\ zwykle. Pospolite nocne ptaki i owady przewa\nie omijały kwanyjską stronę jeziora, ale las nigdy
nie był w nocy zupełnie cichy. A\ do teraz. Wobeku przeszedł dreszcz. Zdawało mu się, \e czeka go walka z
przeciwnikiem nie całkiem naturalnym.
 Dopilnuj, \eby bębny ostrzegły Chabano i Ryku  rozkazał.  Niech wojownicy pilnujący mniejszej
dziury wrzucą do niej te kłody, które przygotowaliśmy.  Niewiele to mogło pomóc przeciw nieziemskim
najezdzcom, ale gdyby mieli stamtąd wyjść ludzie, czekała ich długa noc wypełniona rąbaniem drewna.
 Zbierz stra\e przy wielkiej dziurze  polecił na koniec.  Nie za blisko. Ka\dy ma być w pełnym
rynsztunku. Tragarze, kobiety i dzieci niech wrócą do wiosek. Natychmiast!
Kwanyjczyk ju\ miał oddać Wobeku honory, gdy przypomniał sobie, z kim rozmawia. Skłonił tylko głowę i
pobiegł.
Wobeku szybkim krokiem podą\ył tam, gdzie być mo\e odbędzie się jego ostatnia bitwa. Zanim przebył
połowę drogi do swego stanowiska, usłyszał mówiące bębny.
XVI
Zdawałoby się, \e przed dymem mogą uciekać szybciej ni\ przedtem cofali się przed Złotym Wę\em. Teraz
nie musieli się co chwila zatrzymywać, nie było przecie\ sensu rzucać włóczniami w kłębiącą się
ciemnofioletową ścianę, która podą\ała za nimi krok w krok.
Gdyby\ tylko mogli oddychać! Dym pchał przed sobą niewyobra\alny \ar; gorące smugi oplatały
uciekających jak liany. Conan zaryzykował i spojrzał za siebie; natychmiast spowiła go chmura dymu i zaczął
kasłać jakby miał wypluć płuca. Utrzymał się na szczęście na nogach, przebierając nimi automatycznie,
zanim sienie ocknął z chwilowego zamroczenia. Inni wojownicy, choć czasem się potykali, dotrzymywali mu
kroku. Tych, którzy upadli, towarzysze podnosili i ciągnęli ze sobą.
Nikt nie chciał zostawić przyjaciela na pastwę podziemi i fioletowego mroku. Nawet gdyby w dymie nie
czyhały cienie dziwnych kształtów, trudno było sobie wyobrazić przebywanie tutaj. Conan i Valeria widzieli te
cienie, Emwaya i Dobanpu równie\, jednak nic o nich nie mówili. Conan mógł się tego po nich spodziewać,
jak po ka\dym czarowniku, ale nie chciał obrazić ludzi, którzy uratowali mu \ycie. Tak jak Valeria, poszedł
więc za radą Emwayi i nie marnował sił na zbędne pytania.
Strona 72
Green Roland - Conan i bogowie gór
 Tu skręcamy  zawołał Dobanpu. Wskazał wąską szparę w ścianie. Wokół niej ziemię pokrywało
wyschnięte błoto, a dym mieszał się ze smrodem butwiejącej roślinności.
Mało obiecujące jak na drogę ucieczki, ale Dobanpu wyraznie był pewny swego, a jak dotąd mo\na mu było
ufać. Poza tym Conan nie miał chęci czekać, a\ ogień się wypali. Wszystkie grzyby we wszystkich pieczarach
nie dałyby tyle \aru i dymu. W tym ogniu tkwiły czary, i to takie, przed którymi rozsądni ludzie wiali najszybciej
jak mo\na, nawet jeśli mieli akurat ze sobą przyjaznego czarownika.
 Na górę!  krzyknął Conan pokazując szczelinę. Mogło to świadczyć albo o jego autorytecie, albo te\ o
desperacji wojowników, kiedy czterech z nich bez chwili wahania wskoczyło w czeluść. Za nimi jeszcze
czterech, z drabinkami sznurowymi i innym sprzętem potrzebnym w czasie wspinaczki. Potem Emwaya
wcisnęła się przed kolejną czwórką.
Na protest Dobanpu wystawiła z powrotem głowę.
 Ojcze, wspinam się szybciej od ciebie. Kto wie, co napotkamy tam na górze, jakich zaklęć trzeba będzie
u\yć? Bądz gotów mi pomóc, jeśli zawołam.
Zniknęła. Dobanpu rozejrzał się bezradnie. Nie wyglądał ju\ jak czarownik, ale jak ojciec patrzący na
dziecko skaczące w otchłań.
 Valerio!  zawołał Conan.  Ja pilnuję tyłów. Ty dołącz do Emwayi!
Valeria poprowadziła następną grupę wojowników. Tak szybko znikali w szczelinie, \e Conan zastanowił
się, czy droga na powierzchnię nie była łatwiejsza ni\ przypuszczał. Je\eli znalezli schody&
 Conanie!  krzyknęła Valeria.  Tu są schody, prowadzą na samą górę! Widać niebo! Spiesz się!
Conan nie potrzebował dalszej zachęty. Dym spowijał ju\ jego stopy, owijał się wokół kolan, dochodził do
pasa. Spróbował ciąć go mieczem, jakby był \ywym wrogiem; dym cofnął się. Ale miecz tak się rozgrzał, \e z
trudem go utrzymał. Zrozumiał, \e jeśli pozwoli, by dym go otoczył, zginie.
Dobanpu krzyknął coś ostro i oparł się o ścianę, jakby nagle osłabł. Zciana dymu wycofała się, tak jak
wcześniej Złoty Wą\, a \ar się zmniejszył. Conan niemal wrzucił szamana do szpary i wcisnął się za nim.
Znalazł schody i rzeczywiście zobaczył gwiazdy jaśniejące na nocnym, bezchmurnym niebie. Pociągnął za
sobą Dobanpu, lecz szaman oparł mu się.
 Muszę nało\yć na schody zaklęcia obronne  sapnął.  Inaczej ten czar, który niesie dym, pójdzie za
nami, złapie nas w pół drogi i spali&
 Jak wolisz  rzekł Conan. Dyskutowanie z czarownikiem było jeszcze bardziej beznadziejne ni\ walka z
nim. Cymeryjczyk zwycię\ył w bitwie wielu czarowników, ale chyba \adnego nie zdołał przegadać.
To zaklęcie wymagało więcej ni\ po trzykroć trzech słów. Kiedy Dobanpu skończył, szczelina pociemniała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.