Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wiedzieli, ilu poszkodowanych jest na brzegu, ale zakła-
dali, że nic poważnego im się nie stało. Cierpią najwyżej
z powodu szoku i wychłodzenia.
Na przystani czekały na nich trzy karetki, którymi
kazali przetransportować pierwszych sześciu chorych.
Oboje pojechali jedną z nich, pozostawiając na brzegu
jednego z lekarzy, który miał wydawać dalsze dys-
pozycje.
Sami nie wiedzieli, skąd wzięli siły, by zająć się ko-
lejnymi pacjentami. Część z nich rozesłali do lokalnych
szpitali, ale Sam już nie liczył rąk i nóg, które poskładał.
Robił to czysto mechanicznie, bez udziału świadomości.
Zaś Megan biegała między kolejnymi pacjentami. Ich
S
R
szpital dawno nie był aż tak zatłoczony, ale też dawno w
zatoce nie było równie spektakularnej katastrofy.
Młodzi małżonkowie leżeli na oiomie pod kroplów-
kami. Ich stan był bardzo ciężki.
Praktycznie cała obsługa szpitala była na miejscu.
Zciągnięto nawet te osoby, którym niedługo kończyły się
zwolnienia. Sytuacja była wyjątkowa. Sam stwierdził, że
już dłużej nie da rady, ale miał jeszcze do zoperowania
mężczyznę ze zgniecioną stopą. Podjął się tego, bo wie-
dział, że nikt tu nie zrobi tego lepiej. Poza tym miała mu
asystować Megan, która właśnie wróciła z oiomu.
Został jeszcze pacjent ze zmiażdżoną stopą. Sam nie
wiedział, czy uda mu się ją uratować, zwłaszcza że ogól-
ny stan mężczyzny był bardzo zły. Miał trudności z od-
dychaniem - w oskrzelach stwierdzono wodę, którą mu-
siał się zachłysnąć. Można było tylko zatamować krwo-
tok i przekazać pacjenta do szpitala na dalsze leczenie.
- Ktoś inny będzie musiał zająć się rekonstrukcją
stopy - mruknął Sam. - Niestety, nie mamy tu ani narzę-
dzi, ani materiałów.
Megan patrzyła z podziwem na efekty jego pracy.
- Przepraszam, że śmiałam wątpić w twoje umie-
jętności.
Popatrzył na nią, a w jego oczach zapaliły się wesołe
iskierki.
- Zapewniam, że nie tylko pod tym względem potra-
fię cię zaskoczyć...
Kiedy skończyli pracę, była czwarta w nocy. Sam
S
R
zaproponował, że ją podwiezie, ale najpierw musiał jesz-
cze przejść pieszo do przystani. Megan podziękowała
mu, bo chciała chwilę zostać w szpitalu.
Kiedy wyszedł, Kristianne spojrzała na nią ciekawie.
- Mieszka w domu obok - wyjaśniła Megan. - Przy-
jechaliśmy jego autem.
- I to wszystko?
- Mniej więcej. Znamy się jeszcze z dzieciństwa.
Mieszkał kiedyś w Bay.
- Hm.
- Podoba ci się? - spytała Meg, a Kristianne się za-
śmiała.
- Trudno by chyba znalezć kobietę, której by się nie
podobał.
- Ale przecież masz za miesiąc wyjechać - zauwa-
żyła Megan, której coraz mniej podobała się ta rozmowa.
- Mam wobec tego jeszcze miesiąc na zabawę. A
nawet trochę dłużej, bo sześć tygodni. Sześć szalonych
tygodni z seksownym Samem. Niezle brzmi, prawda?
Megan stwierdziła, że brzmi to fatalnie, ale za-
chowała to dla siebie. Nie wiedziała, czy jeśli odrzuci
propozycję Sama, to on nie zechce skorzystać z oferty
Kristianne. Na myśl o tym aż pociemniało jej przed
oczami. Szybko pomogła posprzątać salę operacyjną,
odłożyła instrumenty do dezynfekcji, i pospieszyła do
domu.
Dotarła tam koło piątej i zdecydowała, że musi się
jednak przespać. Nastawiła więc budzik na dziesiątą.
Spała tak twardo, że dzwonek z trudem ją obudził.
S
R
Czuła się jednak trochę lepiej. Wzięła więc prysznic,
zjadła śniadanie i po chwili namysłu zrobiła sobie nieco
bardziej staranny makijaż niż zwykle z nadzieją, że nikt
na to nie zwróci uwagi. Poza tą jedną osobą.
Oczywiście natknęła się na Sama zaraz po przyjez-
dzie do pracy. Wyglądał tak, jakby na nią czekał. Aż się
zaczerwieniła, kiedy dostrzegła błysk uznania w jego
oczach.
- Zdaje się, że wczoraj czegoś nie dokończyliśmy -
zauważył.
Megan jeszcze bardziej się zaczerwieniła.
- Chodzi ci o pacjentów?
Sam rozejrzał się, a potem pocałował ją w policzek.
- Nie, nie o pacjentów. Poza tym nie dokończyliśmy
jeszcze rozmowy - szepnął jej do ucha.
Tym razem przerwała im Sally, która nerwowo po-
szukiwała Megan.
- Och, jak dobrze, że już jesteś - powiedziała.
- Prawie nikogo nie ma w szpitalu, a mają tu zaraz
przywiezć rodzącą. Jest w siódmym miesiącu.
Megan skinęła głową.
- Zadzwoń po położną - rzuciła, przypomniawszy
sobie, że sama powiedziała jej wczoraj, by poszła wcze-
śniej do domu. - Zaraz będę gotowa.
- Czy asystujesz przy wszystkich porodach w Bay?
- No, bez przesady. Ale często mnie do nich proszą.
Dobrze, że mamy na porodówce jeszcze parę wolnych
łóżek. Musisz sprawdzić, czy nie dałoby się zwolnić paru
tych wczorajszych pacjentów do domu.
Megan czekała z uśmiechem na rodzącą. Jednak ku
jej przerażeniu okazało się, że jest to kilkunastoletnia
S
R
niedożywiona dziewczyna ze śladami po ukłuciach i zro-
stami na obu przedramionach.
Dziewczyna była prawie nieprzytomna.
- Czy ktoś z nią był? - spytała sanitariuszy. - Kto was
wezwał, chłopaki?
- Dostaliśmy telefon na trzy zera z zastrzeżonej
komórki - odparł jeden z nich. - Znalezliśmy ją w jed-
nym z tych starych pensjonatów przy Esplanade, prze-
znaczonych do rozbiórki.
Megan skinęła głową. Znała to miejsce. Przebywali
tam głównie narkomani i dzieciaki, które zdecydowały
się uciec z domu. Co jakiś czas zaglądała tam policja, ale
ta młodzież znała różne kryjówki.
Sam również zbliżył się do dziewczyny. Ocenił jed-
nym spojrzeniem jej stan i spytał, jak częste są skurcze.
Tym razem zareagowała. Podniosła rękę, chcąc po-
kazać, że nie ma zegarka. Megan poprosiła siostrę, by
zaczęła je mierzyć i zaraz podłączyła dziewczynę do
KTG. Jednocześnie szepnęła pielęgniarce na ucho, by
przy badaniu krwi zrobiła też test na HIV.
Na porodówce zastali Matta, ginekologa, który przy-
szedł do pracy mimo nieprzespanej nocy.
- Wszystko w porządku - rzekł po chwili. - Tętno sto
dziesięć. Oddechy dwadzieścia dwa na minutę. Ciśnienie
sto czterdzieści na dziewięćdziesiąt pięć. Sto pięćdziesiąt
osiem uderzeń serca dziecka na minutę. A skurcze?
Megan spojrzała na pielęgniarkę.
- Co siedem minut - odparła.
- Wiesz, na kiedy masz termin? - Matt spytał
S
R
dziewczynę, która powoli przytomniała. Trudno było
powiedzieć, czy przestawały działać narkotyki, czy też
ustępował szok.
- Chyba koło Bożego Narodzenia - odparła. - Czy
dziecko umrze?
- Niekoniecznie - odparł ginekolog.
- Lepiej, żeby umarło - mruknęła dziewczyna.
- I tak brałam dragi w ciąży. Na pewno mu za-
szkodziły.
Megan popatrzyła na tę wypraną z uczuć macierzyń-
skich istotę. Jest to chyba najgorsza forma upodlenia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.