[ Pobierz całość w formacie PDF ]
polecenie, biegła dalej. Zszokowanymi pierwszakami mogą
zająć się nauczyciele.
Od płonącego budynku bił żar jak z hutniczego pieca.
Wybiegali z niego w panice nauczyciele i uczniowie.
Rowena ściągnęła z siebie płaszcz i opatuliła nim
nastolatka, na którym tlił się sweter, i zmusiła go, żeby usiadł.
Kiedy podniosła wzrok, David znikał właśnie w drzwiach.
Sparaliżowana strachem patrzyła, jak wsysają go kłęby dymu.
Do rzeczywistości przywołały ją piski i krzyki przerażonych
dzieci.
- Annie, nic ci nie jest? - spytała stojącą obok młodą
nauczycielkę.
Dziewczyna pokręciła głową.
- To biegnij do szpitala i przynieś tu tyle koców, ile
zdołasz udzwignąć! Wez kogoś do pomocy.
Nadjeżdżała karetka, tuż za nią pędził na sygnale wóz
strażacki. Rowena, pochłonięta udzielaniem pierwszej pomocy
poszkodowanym, zapomniała o Davidzie. Znana już była
przyczyna pożaru: wybuchła butla z gazem w laboratorium
chemicznym.
- Przecież wszystkie butle z gazem muszą być regularnie
kontrolowane - powiedziała Rowena do Annie, która wróciła
już z kocami ze szpitala.
- Nasze szkolne kontroluje się jeszcze częściej niż
wymagają tego przepisy - odparła Annie. - To nie miało prawa
się zdarzyć. Może zawór był nieszczelny. - Głos jej drżał.
- Usiądz - poradziła jej Rowena. - I owiń się kocem.
Annie osunęła się na ziemię.
- Nic mi nie jest - szepnęła, ale Rowena wiedziała, że to
nieprawda.
Uklękła i otoczyła dygoczącą nauczycielkę ramieniem.
- Co z Shaunem? - wykrztusiła Annie - Jest nauczycielem
chemii. Był tam, kiedy to się stało.
- Nie dopuszczaj do siebie myśli o najgorszym - mruknęła
Rowena. - Z eksplozjami różnie bywa. Podmuch mógł go
odrzucić w bezpieczne miejsce. Nigdy nic nie wiadomo.
Krzyk z tłumu kazał im unieść głowy. Zapadał się dach
płonącego budynku.
Annie zalała się łzami, Rowena patrzyła jak urzeczona.
- Spokojnie, tam już nikogo nie ma! - To wołała Darlene,
dyrektorka szkoły. - Shaun jest nieprzytomny, ale David
mówi, że z tego wyjdzie - dodała, przykucając przy Annie.
Rowenie kamień spadł z serca. Zostawiła Annie pod
opieką Darlene i ruszyła na poszukiwanie ukochanego
mężczyzny. Musiała się przekonać na własne oczy, że jest
cały i zdrowy.
David pochylał się nad noszami, na których wsuwano do
karetki Shauna. Na drugich noszach leżał dotkliwie poparzony
chłopiec.
David, jakby wyczuwając jej obecność, obejrzał się i
błysnął w uśmiechu zębami, których biel odcinała się ostro od
czarnej, umazanej sadzą twarzy.
- Mogłabyś skoczyć do szpitala? Zadzwoń stamtąd na
kontynent i poproś, żeby przysłali po tych dwóch samolot
sanitarny. Powiedz, że poza nimi mamy do zabrania jeszcze ze
cztery osoby w podobnym stanie. Tyle się pewnie uzbiera.
Zanim zadzwonisz, sprawdz aktualną prędkość wiatru.
Dyspozytor będzie o nią pytał. Wątpię, czy odważą się
przylecieć jeszcze dzisiaj, ale spróbować nie zaszkodzi.
- Zaraz tam biegnę - odparła Rowena - ale najpierw
muszę obejrzeć ciebie.
Potrząsnął głową.
- Mam kilka lekkich oparzeń, i to wszystko, kochanie.
Zanim tam wbiegłem, oblałem się wodą z węża. Mokra wełna
brzydko pachnie, ale za to nie zajmuje się tak łatwo ogniem.
Kochanie! Powiedział do mnie kochanie"!
To słowo rozbrzmiewało echem w głowie Roweny, kiedy
w drodze do szpitala wpadła na komisariat, żeby odczytać tam
prędkość wiatru z ekranu monitora skomputeryzowanej stacji
meteorologicznej. Niestety, wszystko wskazywało na to, że
samolot sanitarny nie będzie mógł wylądować na wyspie
wcześniej niż nazajutrz.
- Poradzimy sobie jakoś - powiedziała do Jane,
przygotowującej łóżka dla poszkodowanych w pożarze.
- Miejmy nadzieję - mruknęła Jane - i to tylko pod
warunkiem, że nie będzie poważnych przypadków.
- W czym mogę pomóc? - spytała Rowena.
- Zajmij się grupą z frontowej werandy - zaproponowała
Jane. - Oparzenia pierwszego i drugiego stopnia rąk i nóg.
Wystawiłam tam wiadra i miski z wodą, i kazałam im
przemywać oparzenia, ale nie miałam czasu porządnie ich
obejrzeć.
Rowena wyszła na werandę. Zastała tam siedmioro
roześmianych, żartujących uczniów polewających sobie ręce
wodą.
- Wyglądacie na bandę symulantów - zażartowała. -
Pokażcie mi, co tam macie.
Większość uczniów ucierpiała, próbując gasić ogień albo
wyciągnąć z sali nauczyciela, którego eksplozja pozbawiła
przytomności.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pobieranie ^ do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ download ^ ebook
Menu
- Home
- Ĺťurawiecki Bartosz Trzech panĂłw w Ĺóşku, nie liczÄ c kota
- 03 Miranda Jarrett MaĹĹźeĹstwo w trzech aktach
- 393. Webber Meredith OdwrĂłcone role
- M277. Webber Meredith Uroczyste oĹwiadczyny
- TDA1574 CNV 2
- DUO_ Williams Cathy PamićÂtny koncert
- Douglas_Adams_ _Dlugi_mroczny_podwieczorek_dusz
- (20) Miernicki Sebastian Pan Samochodzik i ... Buzdygan hetmana Mazepy
- 274. Jordan Penny Ucieczka na SycylićÂ
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- meksyk.pev.pl
Cytat
Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.