Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zdruzgotać najprzezroczystszy i najtrwalszy kryształ naszego życia...).
U wejścia do Domu Starożytności - pustki. Obszedłem dom i ujrzałem starowinkę-
stróżkę pod Zielonym Murem: osłoniła dłonią oczy, patrzyła w górę. A nad Murem - ostre,
czarne trójkąty jakichś ptaków: kracząc rzucają się do szturmu  piersią o mocną przegrodę
fal elektrycznych - i w tył, i znów za Murem.
Widzę: po ciemnej, zarosłej zmarszczkami twarzy - ukośne, szybkie cienie, szybkie
spojrzenie na mnie:
- Nie ma nikogo, nikogo, nikogusieńko! Tak! I nie ma po co chodzić! Tak!...
Jak to, nie ma po co? I cóż to za dziwne obyczaje: traktować mnie wyłącznie jak czyjś
tam cień. A może - to wy wszyscy razem jesteście moimi cieniami! Czyż nie zaludniłem
wami tych stronic - do niedawna jeszcze czworokątnych białych pustyń? Czyż beze mnie
ujrzeliby was ci wszyscy, których powiodę wąskimi ścieżkami linijek?
Ma się rozumieć, nie powiedziałem jej tego; wiem z własnego doświadczenia:
najgorsza udręka, jaką można komuś zadać, to wzbudzić w nim wątpliwość, czy jest realny -
nie jakoś tam, ale trójwymiarowo realny. Zauważyłem tylko oschle, że jej rzecz to otwierać
drzwi, ona zaś wpuściła mnie na podwórze.
Pusto. Cicho. Wiatr - tam, za murami, daleki - jak tamten dzień, kiedy ramię w ramię,
dwoje w jednym, wyszliśmy z dołu, z korytarzy - o ile to rzeczywiście się zdarzyło. Szedłem
pod jakimiś kamiennymi arkadami, kroki, obijając się o wilgotne sklepienia, spadały poza
mną - jakby przez cały czas ktoś za mną szedł trop w trop. %7łółte ściany - w czerwonych
ceglanych pryszczach - śledziły mnie przez czarne kwadratowe okulary okien, obserwowały,
jak otwieram śpiewające drzwi szop, jak zaglądam w kąty, śledzę odnogi, zakamarki. Furtka
w płocie i pustkowie - pamiątka Wielkiej Wojny Dwustuletniej - z ziemi - nagie kamienne
żebra, żółte wyszczerzone paszczęki ścian, starożytny piec z pionowym kominem -
wieczyście skamieniały okręt pośród żółtych kamiennych i czerwonych ceglastych
rozbryzgów.
Wydało mi się: już raz widziałem te właśnie żółte zęby - niejasno, jak na dnie, przez
warstwę wody - zacząłem więc szukać. Wpadałem w jakieś doły, potykałem się o kamienie,
rdzawe łapy chwytały mnie za junifę, ostrosłone krople potu spełzały po czole w dół, do
oczu...
Nigdzie! Tamtego wyjścia z dołu, z korytarzy, nigdzie nie mogłem znalezć - nie było
go. A zresztą, może to i lepiej: większe prawdopodobieństwo, że to był jeden z moich
idiotycznych  snów .
Zmęczony, cały w jakiejś pajęczynie, w kurzu - już otwierałem furtkę, żeby wrócić na
główne podwórze. Nagle z tyłu - szmer, chlupoczące kroki i oto przede mną - różowe
skrzydła-uszy, dwuwygięty uśmiech S.
Mrużąc oczy wwiercił we mnie swoje świderki i zapytał:
- Spacerek?
Milczałem. Ręce przeszkadzały.
- No i cóż, czy lepiej się teraz czujecie?
- Tak, dziękuję. Zdaje się, że wracam do normy.
Uwolnił mnie - podniósł oczy w górę. Głowa zadarta - po raz pierwszy ujrzałem jego
grdykę.
W górze niewysoko - mniej więcej 50 metrów nad ziemią - brzęczały aero. Po ich
powolnym, niskim locie, po spuszczonych w dół czarnych czułkach lunet obserwacyjnych
poznałem aparaty Opieki. Nie dwa czy trzy, jak zwykle, ale od dziesięciu do dwunastu
(muszę poprzestać na liczbie przybliżonej).
- Dlaczego ich dzisiaj tak dużo? - ośmieliłem się zapytać.
- Dlaczego? Hm... Lekarz z prawdziwego zdarzenia zaczyna leczyć człowieka jeszcze
zdrowego, takiego, który dopiero ma zachorować, jutro, pojutrze, za tydzień. Profilaktyka, ot,
co!
Kiwnął głową, zaplaskotał po kamiennych flizach podwórza. Potem odwrócił się - i
przez ramię do mnie:
- Radzę uważać!
Jestem sam. Cicho. Pusto. W oddali nad Zielonym Murem miotają się ptaki, wiatr. Co
on chciał przez to powiedzieć?
Aero szybko sunie z wiatrem. Lekkie, ciężkie cienie chmur, w dole - błękitne kopuły,
sześciany szklanego lodu - robią się jak z ołowiu, wzbierają...
Wieczorem
Sięgnąłem po mój rękopis, żeby zanotować tu kilka, jak sądzę, pożytecznych
(pożytecznych dla was, czytelnicy) myśli o wielkim Dniu Jednomyślności - dzień ten już
blisko. No i przekonałem się: nie potrafię teraz pisać. Przez cały czas przysłuchiwałem się,
jak wiatr trzepocze ciemnymi skrzydłami o szklane ściany, cały czas oglądałem się, czekałem.
Na co? Nie wiem. Kiedy więc w moim pokoju pojawiły się znajome brązoworóżowe skrzela -
bardzo się ucieszyłem, mówię to szczerze. Usiadła, cnotliwie poprawiła zapadłą między
kolanami fałdę junify, szybko oblepiła mnie uśmiechami - po kawałeczku na każde moje
pęknięcie - poczułem się przyjemnie, mocno związany.
- Rozumiecie, przychodzę dziś do klasy (- pracuję w Zakładzie Wychowu Dzieci) - a
tu na ścianie karykatura. Tak, tak, zapewniam was! Sportretowali mnie w jakiejś takiej rybiej
postaci. Może ja rzeczywiście... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.