Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stojącym na biurku aparatem. Ileż miała siły. Pochwyciłem, wyłuskałem z jej dłoni srebrzyste
puzderko, czując pod opuszkami palców jakże mi znane inicjały. Tak, to był mini-magnet
Anzelma Konseliusza, w którym, jak mi opowiadał, notował w krótkich zdaniach swoje
codzienne wydarzenia i przeżycia. Był to także, nieraz słyszałem jego sygnał, terminarz z
dzwonkiem, informacjami o godzinach, datach i miejscach spotkań, koncertów, nagrań.
Nasza gwałtowność rosła. Walczyliśmy w głuchym milczeniu, słysząc tylko swoje, co-
raz bardziej świszczące, oddechy. Z trudem udało mi się odepchnąć ją na kanapę. I wówczas,
jakby przez mgłę, zobaczyłem, że Zoja chwyta ciężki przedmiot z biurka, że ten czarny i
kanciasty przedmiot kieruje w stronę mojej głowy i nagle wypuszcza go z cofniętej dłoni.
Przedmiot znika w puszystym dywanie. Wszystko to potoczyło się w zwolnionym tempie,
jakby na telewizyjnym filmie holograficznym, który zahamowuje swój bieg, aby widz, spra-
gniony udziału w akcji, mógł się w nią spokojnie włączyć. Pózniej prędkość wraca do normy i
rozpoczyna się oszukańcze działanie sztuki. Zoja siedziała przede mną z rękami bezwładnie
opuszczonymi wzdłuż ciała. Wyglądała jak lalka z wosku.
 Ach, jak chciałam umrzeć.
I po chwili dodała:
 Byłabym znowu, byłabym znowu próbowała.
Teraz dopiero zaczął się płacz. Fala wzburzenia opadła. Widok dziewczyny rozczulił
mnie, objąłem ją i w tej pozycji spędziliśmy parę chwil. Potem sprawdziłem, czy mam w
kieszeni srebrzystą papierośnicę magnetofonu Anzelma. Uspokojony zapytałem:
 Dlaczego chciałaś to zniszczyć?
 Niczego nie zrozumiesz.
 Postaram się zrozumieć.
 Boję się. Chciałabym nie żyć. Boję się  dodała szybko.  Siebie się boję.
Tak samo mówił Jonis. Coraz silniej utwierdzałem się w przekonaniu, że Zoja miała
udział w śmierci Anzelma, ale uparcie broniłem się przed myślą o jej winie. Nie chciałem,
aby właśnie ona była winna. Teraz należało jednak tak rozgrywać całą sprawę, żeby nie
wzbudzać w Zoi podejrzeń. Musiałem ją ratować lub przynajmniej stwarzać pozory ratunku,
nie mogłem pozwolić na to, aby pogrążyła się w rozpaczy. Myśląc tak, uświadomiłem sobie,
że jednak bardzo zależy mi na wykryciu prawdy, znacznie bardziej niż na losie tej dziewczy-
ny. Nasze własne plany i zamiary, nasze pasje, mówiłem sobie z wyrzutem, prawie zawsze
odsuwają na dalszy plan przeżycia drugiego człowieka, nawet gdy znajduje się on bardzo
blisko, gdy jest kimś bliskim.
Objęła mnie, przytuliła się bez słowa. Wierzyła w swój czar, któremu przecież uległ tak
wspaniały człowiek, jakim był mój przyjaciel. Czy robiła to wszystko spontanicznie? Gdy
mnie tak obejmowała i tuliła, zdołałem ukradkiem pochwycić jej wystraszone spojrzenie.
Patrzyła na rząd okien wychodzących na taras.
 Chodzmy tam  powiedziałem. Korciło mnie, żeby wyjść na ten taras.
 Przecież nie będziemy tego tutaj zaraz słuchali  dodałem miękko.  Przyrzekam,
że nagranie przesłuchamy kiedy indziej, gdy będzie po temu lepsza okazja.
 Pragniesz za wszelką cenę prawdy  odparła nie patrząc mi w oczy. Znowu się
przytuliła.
 Opowiem ci wszystko bez twojego aparatu. Posłuchaj  mówiła cicho  domyślam
się, co Jonis ci powiedział. To wszystko prawda.  Znowu spojrzała w kierunku tarasu.
Wziąłem ją za rękę i otworzyłem drzwi. Buchnęło świeże, chłodne powietrze. Taras był
pusty. Spojrzała na czasomierz.
 Opowiem ci, co wiem. Krótko, ale ci opowiem. Tylko mi obiecaj, że jak cię popro-
szę, to natychmiast stąd wyjdziesz. Wyjdziesz stąd szybko i... zaczekasz na mnie u siebie.
Proszę.
 Obiecuję.
Staliśmy na tarasie, skąd rozciągał się rozległy widok. Patrząc nań uświadomiłem sobie,
jak rzadko opuszczam centrum miasta, jak przyzwyczaiłem się do krajobrazu starych domów,
jak głęboko tkwię w tej naszpikowanej ludzmi substancji miejskiej. Nawet gdy muszę wyje-
chać w jakąś dalszą podróż, zagłębiam się w lekturze, albo z kimś tak zawzięcie dyskutuję, że
nie widzę otoczenia. Tłumaczę się zwykle jednym zdaniem:
 Nie znoszę pleneru, bo nie ma on już w sobie nic naturalnego.
A tu tymczasem za ciemnymi rzędami balonowych laboratoriów opuszczało się właśnie
prawdziwe, czerwone słońce, zwiastując rychły wieczór. Jednocześnie w dyskretnym świetle
sztucznych słońc kołysały się w oddali wiszące pola i ogrody, ułożone na wzór półek  jedne
nad drugimi. Pod tym wszystkim, w zupełnym już prawie cieniu, tkwiły setki malutkich will,
podobne stąd do zbioru różnokolorowych i różnokształtnych kamieni. Dzielnicę will przeci-
nały ścieżki autostrad tak zatłoczonych, iż wyglądało, jak gdyby ich cienkie wężowe ciała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.