[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ani żadnej innej.
Zerknęła na niego i w panice pomyślała, że nie wie, co mu
odpowiedzieć. %7ładna błyskotliwa riposta nie przychodziła jej
do głowy.
- To na czym stanęliśmy z tym pocałunkiem? -
Uśmiechnął się do niej.
O, Boże, ten uśmiech nie był jej obojętny. Przeraziła się.
- Nie rób tego - wypaliła bez namysłu, bardzo zmieszana.
- Czego?
- Nie uśmiechaj się tak. Wiesz, że to twoja sekretna broń.
Nie możesz się obyć bez niej? Proszę, bądz znowu
nieprzyjemny. Przecież nie lubisz mnie, panie Chevenay -
przypomniała niecierpliwie.
- Garde - poprawił. I pomyślał, że niech go licho wezmie,
ale ta dziewczyna naprawdę go rozśmieszyła. - Pokaż mi,
czego chcesz.
- Co? - Odebrało jej mowę.
- Pokaż mi twoje szkice - sprecyzował. Nie spuszczał z
niej wzroku, a jego rozbawienie zdawało się wzrastać.
- Ach. - Poczuła, że rumieniec wypływa jej na policzki.
Pospiesznie podała mu szkicownik. - Proszę. - Szybko
opanowała się. - Myślałam o zaprojektowaniu dużego
trawnika, sięgającego aż do rzeki, o wierzbie...
Rzucił jej lekko ironiczne spojrzenie, więc zamilkła.
Oglądał wszystkie rysunki, wracał do nich, analizował je
uważnie, a jego umysł przez cały ten czas krążył wokół
zagadki, jaką stanowiła dla niego panna James.
Wcale nie zachowywała się tak, jak się spodziewał. Może
rzeczywiście była tą osobą, za którą się podawała? Nie bardzo
chciał w to wierzyć, ale intrygowała go tym, co wydawało się
być naturalną naiwnością. Zastanawiał się, co porabiała od
zeszłego lata? Ostatni list pochwalny w jej portfolio został
napisany w lipcu zeszłego roku. Czy przez ten czas
wykonywała
prace, za które nikt jej nie pochwalił? Centrum
ogrodnicze, gdzie ostatnio pracowała, zostało sprawdzone.
Owszem, nie kłamała, ale jej odpowiedzi na wszystkie inne
pytania były raczej wymijające. Toteż postanowił, że będzie
nadal szukać wiarygodnego wyjaśnienia. Starał się wciąż
wyprowadzać ją z równowagi, ale problem polegał na tym, że
wbrew własnej woli zaczynał ją lubić. A to głupota.
- Podoba mi się japoński klon - oznajmił, nie patrząc na
Sorrel. Zamknął szkicownik i oddał jej. - Pierwszy szkic. To
sporo roboty na jedną osobę.
- Poradzę sobie.
Skinął z aprobatą. Była mu za to wdzięczna. Mężczyzni
nigdy nie oczekiwali, że ona sama będzie podnosić i przenosić
wszystkie te ciężkie rzeczy. A przecież zawsze dawała sobie
radę. Nie była aż taką idiotką, żeby podejmować się czegoś,
czego nie byłaby w stanie wykonać. Znała granice własnych
możliwości. Kobiety częściej akceptowały jej dzielność,
mężczyzni - bardzo rzadko. Prawie cały czas nalegali, że jej
pomogą, wręcz narzucali jej swoją pomoc, podczas gdy ona
czuła się znacznie lepiej, jeśli mogła działać samodzielnie.
Przypuszczała, że inne kobiety, pracujące w tradycyjnie
męskich zawodach, takich jak na przykład mechanik
samochodowy czy hydraulik, borykały się z tymi samymi
kłopotami.
- Ile ci to czasu zabierze?
- Zależy od pogody, prawdopodobnie około dwóch
tygodni. Będę potrzebowała wywrotki.
- Tak myślałem.
- Bałam się, że zechcesz mieć dwumetrowy mur z
nabitymi kolcami.
- Nie. Coś jeszcze? Pokręciła głową.
- Więc zobaczymy się jutro rano. Przynieś orientacyjny
kosztorys - dorzucił. - Dobranoc, panno James. - Wstał od
stołu z drwiącym uśmiechem, skłonił się i wyszedł z sali
hotelowej restauracji.
W ogóle nie potrafiła zinterpretować tych jego drwin.
Patrzyła za nim z pobladłą twarzą. Nie sądziła, że będzie jej
łatwo zrozumieć Garde'a Chevenaya. Na pewno nie spotkała
przedtem nikogo podobnego do niego. I prawdopodobnie
tylko dlatego ją zatrudnił, żeby, jak powiedział, mieć na nią
oko, ponieważ jej nie ufał.
- Musisz cały czas pamiętać o tym, Sorrel - szepnęła do
siebie. - Dobrze ci to zrobi.
Punkt ósma następnego ranka zaparkowała za niebieską
furgonetką. Była ubrana tak jak zwykle do pracy - w wytarte
dżinsy, rozciągnięty sweter i starą koszulę. Wzięła aparat
fotograficzny i wyskoczyła z szoferki ciężarówki. Odwróciła
się i stanęła twarzą w twarz z Garde'em. Stał nieruchomo,
patrząc jej w oczy. W końcu skinął w stronę aparatu i zapytał:
- Do portfolio?
- Co? Aparat? A, tak.
Kiwnął głową, zrobił w tył zwrot i odszedł w kierunku
budynków za domem.
- Garde! - zawołała. Zatrzymał się, obracając na pięcie.
- Zapomniałam zapytać cię o sad. Czy zostawić go tak,
jak jest?
- Tak. Jeśli czegoś będziesz potrzebować, krzycz -
powiedział, uśmiechnął się i poszedł dalej.
Przynajmniej raz się uśmiechnął, pomyślała, ale zaraz
skarciła się w duchu - przestań! Przyjechałaś tutaj do pracy!
Zdecydowanym ruchem zawiesiła sobie na szyi aparat
fotograficzny. Zaczęła od zrobienia kilku różnych ujęć ogrodu
przed domem. Usiłując oderwać myśli od swego pracodawcy,
zostawiła aparat w wozie i korzystając z komórki Jen,
zadzwoniła pod numer, który sobie zapisała, w sprawie
dostarczenia wywrotki.
Kilka godzin pózniej było jej tak gorąco, że zdjęła sweter i
rzuciła go na stopień frontowych schodów prowadzących do
domu.
Przez te pierwsze godziny pracy zdążyła przyciąć
wybujałą trawę i wszystko wrzucić na wywrotkę, a teraz
zaczęła usuwać stary torf.
Ani razu nie widziała Garde'a, tylko jakiegoś młodego
człowieka, który wynosił wszystko z kuchni. Był młody, w
każdym razie młodszy od niej, muskularny, niebrzydki, z
ładnymi włosami opadającymi na czoło. Kiedy szedł do
swojej furgonetki, skinął jej głową i zagadał. Zaczął narzekać,
jak ciężka jest jego praca, co najpierw rozbawiło Sorrel, potem
zaczęło irytować. Jednak nic nie mówiła, tylko leciutko
uśmiechała się w odpowiedzi.
Siadła w słońcu, opierając się o ścianę domu, i zabrała się
do jedzenia lunchu, który przygotowano dla niej rano w
hotelu. Chłopak dosiadł się do niej.
Tłumiąc westchnienie, zmusiła się do uśmiechu.
- Jak leci? - zapytała uprzejmie.
- Pomału. Cholerne są te stare domy. Rury zardzewiałe,
tynk popękany. A tak, przy okazji, mów mi Sean.
- Sorrel - rzekła krótko.
- Zrobisz to wszystko sama?
- Tak. - Z rozmysłem odwróciła od niego głowę i
spojrzała w bok, mając nadzieję, że on zrozumie jej niechęć
do dalszej rozmowy. Patrzyła na jabłonie w sadzie. Drzewa
wyglądały na bardzo stare i powinny być przycięte.
Skończyła jeść sandwicze i otworzyła termos.
- Dasz trochę się napić? - spytał Sean z nadzieją.
- Tak, oczywiście.
Na szczęście były dwa kubeczki. Nalała mu herbaty.
Ukryła rozdrażnienie, kiedy zobaczyła, że pijąc, krzywi się ze
wstrętem.
- Osłodzona! Fuj! Obrzydliwa!
- Przykro mi - wycedziła przez zęby.
Była wściekła na niego. Nawet nie podziękował, tylko się
krzywił. A w kuchni przecież musi być elektryczność,
dlaczego więc sam sobie nie zrobi herbaty? Szybko wypiła
swoją i wstała.
- Cześć - rzuciła oschłym tonem. - Wracam do roboty.
- Chcesz wyciąć to stare drzewo? - Nie ruszył się z
miejsca.
- Tak - przytaknęła chłodno.
- Nie będzie łatwo.
- Nie.
- Dobrze go znasz? Garde'a?
- Nie - rzekła lakonicznie i podeszła do ciężarówki.
Otworzyła drzwiczki szoferki i położyła na siedzeniu pudełko
na lunch i termos.
Kiedy obejrzała się, Seana już nie było. Westchnęła z
ulgą. Nie lubiła za długich przerw w pracy. Uśmiechnęła się,
kiedy uświadomiła sobie, że zachowywała się wobec tego
chłopaka tak samo nieprzystępnie jak jej szef wobec niej.
Pewnie by się nie uśmiechała, gdyby wiedziała, że Sean
akurat zdaje sprawozdanie swemu pracodawcy.
- O co cię pytała?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pobieranie ^ do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ download ^ ebook
Menu
- Home
- 03. Kay Patricia Klub bogatych kobiet Tydzien we dwoje
- 02. Greene Jennifer Klub bogatych kobiet Pienišdze to nie wszystko
- 054. Darcy Emma Gwiazda estrady
- Cichowlas Robert Szósta era
- Jennifer L. Jordan Kristin Ashe Mystery 1 A Safe Place to Sleep
- McArthur Fiona Ocalona
- Zeromski Stefan Ponad snieg bielszym sie stane.(m76)
- Dozgonna miśÂośÂć Caroline Anderson
- Antologia Wielka ksiega science fiction. Tom 1
- Edward Czapski (1819 1888)_ze wspomnieśÂ sybirskiego zesśÂanca_1893
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- adam123.opx.pl
Cytat
Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.