[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uzbrojonych żołnierzy. Oficer włożył rewolwer do kabury i spojrzał na leżące zwłoki. Kopnął
je ze złością, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Dopiero po pięciu minutach Rawsthorne powiedział ostrożnie:
- Myślę, że teraz możemy wyjść.
Kiedy otworzył drzwi i do magazynu wpadło, światło, Julie puściła panią Warmington,
która osunęła się bezwładnie na Eumenidesa. Rawsthorne wygramolił się na zewnątrz i Julie
poszła w jego ślady, po czym oboje odwrócili się, by wyciągnąć starszą panią.
- Jak ona się czuje? - zapytała Julie. - Myślałam, że ją uduszę, ale musiałam ją uciszyć.
Rawsthorne pochylił się nad panią Warmington. - Nie jej nie będzie - zapewnił.
Dopiero w dwadzieścia minut pózniej znalezli się w samochodzie, gotowi do wyjazdu.
Pani Warmington - przytomna, ale zupełnie oszołomiona - nie bardzo wiedziała, co się dzieje.
Eumenides był blady i wstrząśnięty. Kiedy usadowił się w samochodzie, zauważył tuż pod
lewym rękawem marynarki długie rozdarcie i uświadomił sobie z niewczesnym przerażeniem,
że zbłąkana kula, która przestraszyła Rawsthorne a, o mało nie trafiła go w serce.
- Mamy pełny bak benzyny - oznajmił Rawsthorne sprawdziwszy wskazniki. - A z tyłu
są dwa zapasowe kanistry. To powinno wystarczyć.
Uruchomił silnik i samochód zaczął zjeżdżać po wąskiej alei z tyłu hotelu w kierunku
głównej ulicy. Umieszczona na masce brytyjska flaga powiewała z lekka na wietrze.
Była za kwadrans druga.
III
Kiedy Causton wyszedł z hotelu, miał wrażenie, że bardzo rzuca się w oczy, jak gdyby
ze wszystkich stron padały na niego oskarżycielskie spojrzenia, wkrótce jednak uspokoił się,
zdawszy sobie sprawę, że otaczający go ludzie są zajęci wyłącznie własnymi problemami.
Patrząc w głąb zatłoczonej ulicy w stronę Place de la Liberation Noire zauważył kłąb
czarnego dymu, który wskazywał miejsce pożaru, a potem na jego oczach gdzieś na samym
środku placu wybuchł pocisk.
Odwrócił się i zaczął wraz z innymi spieszyć w przeciwnym kierunku. Panował
piekielny harmider. Grzmot dział, jękliwy świst przecinających powietrze pocisków
i ogłuszające eksplozje wystarczająco dawały się we znaki, ale zgiełk tłumu był jeszcze
gorszy. Z jakiegoś powodu wszyscy krzyczeli, a fakt, że robili to w niezrozumiałym dla niego
języku, pogarszał tylko sprawę.
W pewnej chwili ktoś chwycił go za rękę, wykrzykując mu prosto w twarz bezsensowne
słowa. Causton powiedział: Przykro mi, stary, ale nic z tego nie rozumiem i odtrącił
przytrzymującą go dłoń. Dopiero odwróciwszy się zdał sobie sprawę, że sam też wydzierał się
na całe gardło.
W tłumie przeważała ludność cywilna, choć było tam także wielu żołnierzy,
w większości nie uzbrojonych. Na ogół nie wyglądali na rannych i zachowywali niezłą formę,
jeśli nie liczyć zmęczenia i czającego się w ich oczach strachu. Causton doszedł do wniosku,
że ludzie ci musieli po raz pierwszy w życiu zetknąć się z huraganowym ostrzałem
artyleryjskim i załamali się pod jego naporem. Nie brakowało również rannych,
przytrzymujących w mozolnym marszu złamane ręce lub kulejących z powodu ran na nogach.
Najpotworniejszy był widok młodego żołnierza, który szedł chwiejnym krokiem, trzymając
się rękami za brzuch, a spomiędzy śliskich palców wysuwały mu się czerwone wnętrzności.
Morale ludności cywilnej ucierpiało chyba nawet bardziej niż wojska. Ludzie biegali tam
i z powrotem, jakby bez celu. Causton obserwował pewnego człowieka, który w ciągu sześciu
minut minął go sześciokrotnie, spiesząc za każdym razem w przeciwnym kierunku, dopóki
nie zniknął w tłumie. Natknął się też na dziewczynę w czerwonej sukience, która stała na
środku ulicy, zakrywając sobie rękami uszy, a jej urodziwa twarz była wykrzywiona
w nieustannym krzyku. Słyszał go jeszcze długo, przedzierając się wśród przerażonego tłumu.
Postanowił w końcu wejść w jakąś boczną ulicę, z dala od ścisku, przedostał się więc na
chodnik i skręcił w pierwszą przecznicę. Nie było tam tak tłoczno, dzięki czemu mógł
poruszać się szybciej. Powinien o tym pamiętać, gdy będzie wyjeżdżał z miasta samochodem.
W pewnej chwili natknął się na młodego żołnierza, który siedział na pomarańczowej skrzyni.
Obok miał karabin, a jeden z rękawów munduru zwisał mu luzno wzdłuż ciała. Causton
przystanął i zapytał:
- Złamałeś rękę?
Młody człowiek podniósł wzrok, nic nie rozumiejąc. Jego twarz była szara ze zmęczenia.
Causton poklepał się po ramieniu.
- Le bras - powiedział, po czym uczynił taki gest, jakby przełamywał na kolanie kij. -
Złamane?
%7łołnierz smętnie przytaknął.
- Zajmę się tym - oświadczył Causton i przykucnął, pomagając mu zdjąć bluzę.
Rozwalił nogą pomarańczową skrzynkę, aby zrobić szyny, po czym opatrzył żołnierzowi
ramię. - Wszystko będzie dobrze - stwierdził na odchodnym. Bluzę i karabin zabrał jednak ze
sobą. Miał już teraz niezbędne rekwizyty.
Bluza od munduru była za ciasna, więc jej nie zapiął. Spodnie nie pasowały do
kompletu, brakowało też czapki, nie uważał jednak, by miało to znaczenie. Najważniejsze, że
przypominał wyglądem żołnierza, co dawało mu prawo do bycia na wojnie. Podniósł karabin
i odbezpieczywszy go stwierdził, że magazynek jest pusty, Uśmiechnął się z zadumą. To
również było bez znaczenia. Nigdy w życiu do nikogo nie strzelał i nie miał zamiaru teraz
zaczynać, Posuwając się powoli zaznaczoną starannie na mapie okrężną drogą dotarł wzdłuż
wybrzeża na wschodnie peryferie miasta. Z ulgą stwierdził, że jest tam mniej tłoczno, a ludzie
są jakby spokojniejsi. Przy drodze zauważył wąski strumień uchodzców, który w ciągu dnia
miał się przekształcić w istną powódz. Im szybciej Rawsthorne wywiezie ich z miasta, tym
będzie lepiej dla wszystkich, zawrócił więc, spoglądając na zegarek. Było pózniej, niż sądził:
dochodziła dziesiąta.
Okazało się, że zmierza teraz pod prąd i coraz trudniej mu się poruszać, a w miarę, jak
zbliżał się do niespokojnego centrum, miało być jeszcze gorzej. Spojrzał przed siebie
i zobaczył na nieboskłonie rozpostarty nad centralnymi dzielnicami całun dymu. Miasto
zaczynało płonąć. To i tak długo nie potrwa , przemknęła mu ponura myśl. Chyba, że Wyatt
się mylił.
Przeciskał się do tego domu wariatów, jakim było St. Pierre, rozpychając się w tłumie
napierających na niego ciał i bezlitośnie torując sobie drogę kolbą karabinu. W pewnym
momencie natknął się na żołnierza, który robił to samo. Stanęli twarzą w twarz. Causton
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pobieranie ^ do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ download ^ ebook
Menu
- Home
- Gold Kristi Huragan
- Betts, He
- Cox Maggie Samba we dwoje 353
- Barbara Boswell Od pierwszego wejrzenia
- Leslie Charteris The Saint 31 The Saint Around The World
- Lord of the Fantastic Stories Martin H Greenberg
- Rice Luanne Sklep 'Pod dziewić tć chmurkć '
- Christie Agata Morderstwo w Boze Narodzenie
- 03. Kay Patricia Klub bogatych kobiet Tydzien we dwoje
- Cartland Barbara Zagrośźone dziedzictwo
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- btsbydgoszcz.opx.pl
Cytat
Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.