Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kazziz z Czystych, w drugiej Maraena z Posłusznych. Nie wolno wam się kontaktować, rozmawiać, widzieć,
przekazywać listów, słuchać o sobie opowieści. Jeśli kiedykolwiek któreś z was zostanie przyłapane na próbie
kontaktu z drugą osobą, ta druga osoba zginie. Będziecie tu żyć do końca waszych dni, pamiętając miłość, jej
smak i barwę. Będziecie wiedzieć, że wasz kochanek jest tuż, tuż, za niewidzialną granicą. Lecz nie będziecie
mogli się zobaczyć ani usłyszeć, ani dotknąć... Takie jest moje słowo.
Potem ich zabrali.
"
To stało się trzydzieści cztery lata temu. Myślał o niej każdego dnia. Nie ożenił się z wyznaczoną przez
rodziców dziewczyną, bo jej rodzina zerwała zaręczyny. Niewielu ludzi utrzymywało z nim stosunki
towarzyskie. Dużo pracował. Nie wiedział, co się dzieje z Maraeną, bo nie wolno mu było znać jej życia. Wiele
razy chodził ulicami, blisko umownej granicy podziału miasta. Myślał, że może ona jest niedaleko: za rogiem
budynku, na sąsiedniej ulicy, w przejeżdżającej kapsule transportowej. Ileż to razy chciał stanąć na placu przed
świątynią albo w pobliżu portowego doku i czekać na jej przybycie? Nigdy tego nie zrobił, nie śmiał narażać jej
na niebezpieczeństwo. Trzydzieści cztery lata.
Mieli tylko kota. Zwierzak pierwszy raz przyszedł do domu Kazziza dwa tygodnie po procesie. Chłopak
nie był nawet pewien, czy to Oronk, bo kot przemknął po ulicy wyraznie czymś przestraszony. Potem zaczął
przychodzić częściej. Szybko dostrzegł go ojciec Kazziza i natychmiast wezwał kapłana-sędziego. Schwytali
kota, by sprawdzić, czy nie przenosi jakichś wiadomości. Kapłan, po krótkich rozważaniach i ponownej lekturze
odpowiednich paragrafów kodeksu Zwojów, uznał, że prawo nie zabrania Kazzizowi zabawy z kotem. I tak
zostało - do dziś.
Młodzieniec rósł, dojrzewał, mężniał. Kot przychodził co kilka dni, zostawał parę godzin i znowu znikał w
miejskich zaułkach. Kazziz nawet nie miał pewności, że zwierzak wraca do swojej pani. A jednak czuł to.
Gdy głaskał kota, w cieple jego ciała, w pomruku zadowolenia, w przyzwalającym na pieszczoty wygięciu
kręgosłupa odnajdywał ciepło i łagodny dotyk dłoni Maraeny. Czym był ten kot, posłaniec bez wieści, nosiciel
bez wszczepu, pocieszacz bez współczucia? Błogosławieństwem, które pozwala pamiętać? Czy przekleństwem,
które nie pozwala zapomnieć? Czym był przez te wszystkie lata dla ciebie, Maraeno...
"
Kot cicho zapiszczał. Otworzył powieki, zmętniałymi oczami spojrzał na Kazziza. Kilka razy uderzył
ogonem o posłanie, jakby napinając mięśnie do wysiłku. Wreszcie sapnął i spróbował się podnieść. Nie wyszło
to najlepiej, nogi rozjechały się pod nim, łeb opadł na poduszkę. Jednak Oronk nie dał za wygraną. Szarpnął się
jeszcze raz, zsunął się z posłania i stanął na chwiejnych nogach. Chwilę patrzył na Kazziza. Mężczyzna ukląkł
przy kocie, chciał go wziąć na ręce, ale zwierzak odrzucił pomoc - zrobił krok, potem drugi. Sapnął głośno, może
z bólu, a może dla dodania sobie otuchy.
Kazziz pogłaskał go po grzbiecie, ledwie muskając zmierzwione futro, bo bał się przewrócić kota lekkim
choćby dotykiem. Oronk znów miauknął, a potem ruszył w stronę uchylonych drzwi. Kazziz, wciąż klęcząc,
patrzył za nim ze zdumieniem.
 Czy idziesz do niej? Czy zdołasz tam dotrzeć? Czy dasz się jej pogłaskać jeszcze raz? Pewnie ostatni raz,
bo nie wątpię, że wytężasz teraz ostatnie siły swego organizmu. Proszę cię, kocie, wytrwaj, bardzo cię proszę,
kocie, ten jeden ostatni raz... %7łegnaj, kocie. %7łegnaj, Maraeno..."
Kot człapał niezgrabnie, wlokąc ciało wcale nie po kociemu. Kiedy spróbował podbiec, o mało się nie
wywrócił. Wyszedł z pokoju przez uchylone drzwi. Po chwili Kazziz zobaczył przez okno, jak wolno idzie wzdłuż
otaczającego dom płotu. Kiedy zniknął w jakiejś dziurze, mężczyzna długo jeszcze stał w oknie i zdejmował z
dłoni kłaczki miodowosiwej kociej sierści.
Iwona %7łółtowska
Marobet
Robert spoglądał z góry na dolinę okrytą welonem mgły. Poranne opary wypełniły po brzegi toskańską Val
d'Elsa. Tu i ówdzie majaczyły zielone wyspy, tonące wolno w skłębionej bieli.
Franciszkanin, z którym przegadał całą noc, zaprowadził go o świcie na jedną z czternastu wież miasteczka
San Gimignano. Strzeliste iglice spinały niebo, ziemię i morze mgieł - trzy żywioły niczym barwne skrawki
tkanin, pozszywane z woli Boga ludzkimi rękami.
Robert - jak na angielskiego emigranta przystało - z rozrzewnieniem obserwował zamgloną dolinę.
Pagórek, na którym leżało San Gimignano, przypominał teraz wyspę. Anglik czuł się jak u siebie w domu;
powietrze było wilgotne, a mokry bezmiar oddzielał go od reszty świata. Zamiast fal burzyły się w dole zwiewne
opary, ale mniejsza o szczegóły...
- Nie bądzmy drobiazgowi - powiedział do swego cicerone w brunatnym habicie, wracając do przerwanej
rozmowy. - Przecież nie namawiam brata, by został sybarytą i gonił za przyjemnościami. Obstaję jednak przy
swoim zdaniu; należy się cieszyć każdą chwilą, najmniejszym drobiazgiem. Uśmiech zadowolenia nie wyklucza
świętości. Wiem, że wkrótce jedzie brat do Rzymu. Proszę odwiedzić kościół Santa Maria della Vittoria i
popatrzeć na rozpromienioną twarz anioła obserwującego świętą Teresę z Avila ugodzoną strzałą Bożej miłości.
Bernini rozumiał, w czym rzecz. Zachwyt na obliczu karmelitanki sprawia przyjemność aniołowi, istocie
stanowiącej kwintesencję świętości. Biorę przykład z mieszkańców niebios i z zadowoleniem patrzę, jak moja
żona głaszcze kota. Oboje wydają się bardzo szczęśliwi. Takie niewinne przyjemności sprawiają, że przybywa w
nas dobra. Ilekroć odczuwam radość, gotów jestem bez przymusu nakarmić głodnego, podać spragnionemu
kubek zimnej wody lub ofiarować parę groszy żebrakowi... nawet jeżeli nieszczęśnik śmierdzi. Czemu brat
wytyka mi hedonistyczne nastawienie do życia, skoro przyjemność czyni mnie lepszym? Nie mam talentu do
męczeństwa, wyrzeczeń i dramatycznych gestów. Wolę brać przykład z mego kota i wylegiwać się na słońcu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.