Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

z całej Anglii. Cała ich sfora mieszka w wiejskiej posiadłości
w Colney, niecałą godzinę drogi stąd.
- Słyszałem plotki o istnieniu takiego miejsca - przyznał
Adrian. - Już dawno powinienem był złożyć im wizytę, ale
od narodzin Eloisy... - Wzruszył ramionami, najwyrazniej
nie chcąc otwarcie przyznać, że pojawienie się na świecie
córki skłoniło go do większej dbałości o własne życie.
- Schroniłem się tam na krótko, kiedy Cuthbert wrócił do
domu ojca - powiedział Julian. - Ich przywódca wygrał ten
dom od jakiegoś zapijaczonego nieszczęśnika, który już
dawniej przehulał resztki rodzinnej fortuny. Wampiry to
jeszcze gorsi plotkarze niż śmiertelnicy. Zapewniam, że jeśli
tam siÄ™ pojawimy, Valentine dowie siÄ™ o tym jeszcze przed
świtem.
- Zwietnie! - wykrzyknęła Portia z ironią. - Uwielbiam
przyjęcia na wsi. Kiedy wyruszamy?
- Nie spiesz się z wybieraniem kreacji - ostrzegł ją
Adrian. - Nie myśl sobie, że pozwolę ci wejść do tego
siedliska krwiożerczych potworów zupełnie samej...
- Nie będzie sama. - Julian wstał z fotela i stanął obok
Portii. Władczy ton jego głosu sprawił, że Adrian zamilkł.
- Ja z nią tam będę.
Brat spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Czy to nie ty przez całą noc suszyłeś mi głowę za to, że
pozwoliłem Portii służyć za przynętę?
- Tym razem nie będzie przynętą. Ja nią będę. Kiedy
Valentine dowie się, że ją  zdradziłem", będzie myślała
tylko o tym, jak mnie zniszczyć i zapomni o innych. - Wziął
Portię za rękę i przyciągnął ją do siebie. -I przyrzekam ci, że
prÄ™dzej sam sobie wbijÄ™ koÅ‚ek w serce, niż pozwolÄ™ komuko­
lwiek, żywemu czy nieumarłemu, skrzywdzić Portię. Nie
dopuszczę do tego, żeby włos spadł jej z głowy.
Zanim Portia zdążyÅ‚a zareagować na tÄ™ zaskakujÄ…cÄ… obiet­
nicę i na dotyk jego ręki, Adrian powiedział:
- Jeśli się spodziewasz, że zaaprobuję ten ryzykowny
plan, musisz mi dokładnie wyjaśnić, co zamierzasz zrobić
z naszą zwierzyną, kiedy tylko wpadnie w twoje sidła.
Portia wstrzymaÅ‚a oddech. Od odpowiedzi Juliana zależa­
ła cała jej przyszłość.
- ZabiorÄ™ jÄ… daleko stÄ…d - powiedziaÅ‚ po chwili mil­
czenia. - Tak daleko, że nigdy nie będzie już w stanie nikogo
skrzywdzić. - Urwał i ścisnął dłoń Portii niemal do bólu.
- Nikogo.
Portia nagle poczuła się krucha niczym figurka z saskiej
porcelany. Szybko uwolniła rękę z jego uścisku.
- Proszę mi wybaczyć - powiedziała. - Chyba muszę
poinformować siostrę, że jutro wieczorem wybieram się na
przyjÄ™cie, które w wiejskiej rezydencji wydaje sfora krwio­
żerczych wampirów.
Kiedy zamknęły siÄ™ za niÄ… drzwi gabinetu, Adrian potrzÄ…s­
nął głową. Na jego twarzy malowało się zdziwienie i gniew.
- Jules, co ty, u diabła, wyprawiasz? Nie rozumiem,
dlaczego tak siÄ™ wzbraniasz przed unicestwieniem tej wam­
pirzycy.
Julian spojrzał na niego błyszczącymi z gniewu oczami.
- Cóż, może ja nie rozumiem, dlaczego ty się wzbraniasz
przed unicestwieniem mnie. - Odwrócił się na pięcie i ruszył
do wyjścia.
- Dokąd się wybierasz? - zapytał Adrian stanowczym
tonem, zastępując mu drogę.
- Wychodzę - odrzekł krótko brat. Nie cofnął się ani
o krok. Kiedyś wystarczyło jedno spojrzenie z góry, żeby
Adrian przywołał go do porządku. Teraz jednak stali twarzą
w twarz, równi wzrostem i determinacją.
- Naprawdę sądzisz, że to rozsądne?
- Nie wiem. Zależy, czy przebywam tutaj jako twój
gość... czy więzień.
Widząc, że brat się nie ugnie, Adrian niechętnie odstąpił
na bok, a Julian wyszedł z gabinetu i skierował się prosto do
frontowych drzwi.
ulian krążył po gwarnych londyńskich ulicach, jakby
noc i miasto należały do niego. Ci, którzy odważyli
J
się spojrzeć mu w twarz, szybko schodzili mu z drogi.
Niektóry instynktownie rozpoznawali w nim potwora,
inni po porostu wiedzieli, że lepiej nie prowokować męż­
czyzny, który choć najwyrazniej był bogaty i wpływowy,
nie wahaÅ‚ siÄ™ wÄ™drować nocÄ… niczym niebezpieczny dra­
pieżnik.
Kiedy na ulicy Threadneedle jakiś urzędnik o nalanej
twarzy, wychodząc ze swojego biura, nierozważnie potrącił
go ramieniem, Julian tylko stÅ‚umiÅ‚ gÅ‚uche warkniÄ™cie. Powi­
nien się cieszyć, że ulice z wolna pustoszeją, ale na myśl, że
wszyscy ci ludzie spieszą do przytulnych domów, wracają do
swoich bliskich, ogarniał go gniew. Nie miał już przy sobie
statecznego i nudnego Cuthberta, którego obecność zwykle
rozweselaÅ‚a go. Tego dnia po poÅ‚udniu kazaÅ‚ lokajowi za­
nieść wiadomość pod adres przyjaciela, ale list wróciÅ‚ niena­
ruszony.
Chociaż szedł lekkim krokiem, miał wrażenie, że wciąż
ciągnie za sobą łańcuchy, którymi był skuty w krypcie.
Bezustannie słyszał drwiące zaczepki Duvaliera.
Rozczarowałeś mnie, Jules. Spodziewałem się po tobie
o wiele więcej. Nie chcesz być wampirem, ale też nie jesteś
człowiekiem.
Duvalier siÄ™ pomyliÅ‚. Julian czuÅ‚ siÄ™ jednoczeÅ›nie wam­
pirem i człowiekiem. Cierpiał podwójnie. Za każdym razem,
kiedy patrzyÅ‚ na PortiÄ™, pieÅ›ciÅ‚ jej mlecznobiaÅ‚Ä… skórÄ™, kosz­
towaÅ‚ zakazanej sÅ‚odyczy ust, budziÅ‚ siÄ™ w nim ból wywoÅ‚a­
ny utratÄ… duszy.
Duvalier ucieszyłby się na wieść, że nawet po tylu latach
Julian pragnął zarówno ciała Portii, jak i jej krwi.
Ktoś go popchnął z tyłu, więc odwrócił się błyskawicznie,
z głuchym pomrukiem obnażając kły.
Stała za nim jakaś kobieta, o ładnej twarzy, okolonej burzą
rudych loków.
- Przepraszam, szefie. Mama zawsze mi powtarzała, że
straszna ze mnie niezdara. Potykam się o własne stopy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.