Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sobą przyznać, drążył ją podskórny lęk, że może rzeczywiście
tak jest.
Od przyjazdu z Europy dni wlekły się w nieskończoność.
%7łycie wydawało się pozbawione sensu. Czas wcale nie leczył
ran, wręcz przeciwnie. Dziś piąty pazdziernika. Tydzień temu
Luke przyjął święcenia. Dlaczego nie potrafi go zapomnieć? Co
z nią jest nie tak?
Skończyła zmywać, zabrała się za sprzątanie. Wszystko, byle
tylko się czymś zająć, nie myśleć, nie rozpamiętywać przeszło-
ści. Pracowała zawzięcie; po godzinie przyczepa, w której mie-
szkał Wayne, zarządzający ranczem Red Fork, lśniła czystością.
Chyba rzeczywiście musi pogadać z bratem, otworzyć się przed
nim. Inaczej się załamie, nie wytrzyma dłużej.
Gorące łzy napłynęły jej do oczu. Upadła na kanapę, ukry-
ła twarz w poduszkę. Gdyby móc usnąć i już nigdy się nie
obudzić! Ostatnio codziennie tak płacze i nie może się opa-
nować.
Daremnie próbowała przemówić sobie do rozsądku. Powinna
wziąć się w garść, nim zjawi się Wayne. Wiedziała o tym, ale
S
R
nie miała siły. Leżała skulona, nim nie otrzezwił jej dzwięk
zatrzymującego się przed przyczepą samochodu.
Tu droga się kończyła; pewnie coś się stało i ktoś przyjechał
zawiadomić Wayne'a. Albo pomylił drogę.
Poderwała się z miejsca, przerażona, że ktoś zobaczy ją w ta-
kim stanie. Nie zdążyła zerknąć w lustro, gdy rozległo się ener-
giczne stukanie do drzwi. Nie ma mowy, by teraz otworzyła.
- Wayne pojechał na południowe pastwiska i wróci dopiero
na kolację - zawołała, z trudem hamując łkanie.
- Nie szukam Wayne'a - rozległ się stanowczy męski głos.
Obcy akcent zdradzał, że nieznajomy nie pochodził z tych stron.
Zaintrygowana, ostrożnie zerknęła zza firanki. Przed do-
mem, obok pikapu brata, stał potężny buick. A więc to jakiś
przyjezdny.
Ogarnęła ją panika. Wayne tyle razy przypominał, że ma
zamykać drzwi, kiedy jest sama. Szczęście, że dzisiaj sam to
zrobił.
Zmusiła się, by zachować spokój.
- Rozumiem, szuka pan Hayesa, właściciela rancza. Musi
pan zawrócić i za niecały kilometr skręcić w lewo. Tam zobaczy
pan jego dom. - Nie miała zamiaru dodawać, że teraz go nie
zastanie, bo pojechał z jej bratem.
- Nie po to przeleciałem tysiące kilometrów, by szukać wła-
ściciela. Per Dio, Gabriella. Otwórz, nim wyłamię drzwi.
Serce uderzyło jej jak szalone.
To niemożliwe... to po prostu niemożliwe!
Kiedy pierwszy raz usłyszała za sobą ten głos na zamkowej
wieży w Asyżu, była pewna, że ma halucynacje.
Ale tu, na tym zagubionym w górach Sierra Nevada ranczu?
To chyba początki obłędu. Powoli cofnęła się od drzwi.
- Jeśli ktoś z tobą jest, pozbądz się go. Natychmiast!
Stała jak skamieniała, nie mogąc wydobyć z siebie głosu.
S
R
Nie minęła chwila, gdy rozległ się suchy trzask drewna i w roz-
bitych drzwiach stanął Luke.
Błękitne oczy dziewczyny rozszerzyły się ze zdumienia.
Książę Urbino we własnej wspaniałej osobie stoi niecały metr
od niej! I nieważne, że ma na sobie dżinsy i granatowy sweter,
nic nie zdoła zatrzeć bijącej od niego aury władzy.
Na jego twarzy dostrzegła zmarszczki, których wcześniej nie
było. W milczeniu omiótł ją uważnym spojrzeniem.
Była w przydużej koszuli Wayne'a, spod której niemal nie
było widać szortów. Wyglądało, jakby narzuciła ją w pośpiechu
na gołe ciało. Podwinięte do ramion rękawy, potargane włosy,
brak makijażu... Mogła się domyślać wniosków, jakie z pew-
nością wyciągnął.
Intuicja jej nie myliła: widziała to, bo zacisnął mocno pięści.
Krew się w niej wzburzyła.
- Jeśli ktoś jest w sypialni, każ mu odejść - wycedził cicho
Luke. - Mamy nie zakończone sprawy.
Widział na podwórku samochód Wayne'a, skojarzył to sobie
jednoznacznie.
- Tu nikogo nie ma... tylko ja - zaczęła drżącym głosem.
Ledwie się trzymała na dygoczących nogach.
- Nie wierzę - powiedział głucho i nim się spostrzegła,
wszedł do środka. Zlustrował niewielkie wnętrze. Czynił to
z taką pewnością, jakby miał do tego niezbite prawo. To było
dla niego naturalne.
I tylko takim go chciała. Oto Luca Provere. Jego miejsce jest
teraz w Rzymie, a zamiast tego znalazł się na tym odludziu. Nie
wiedziała, co to może znaczyć, ale nie zastanawiała się teraz
nad tym. Rozpierało ją szczęście.
- Dlaczego nie chciałaś otworzyć? - Nieoczekiwane pytanie
sprowadziło ją na ziemię.
Przełknęła ślinę.
S
R
- Bo... bo nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę ty. Ty-
dzień temu przyjąłeś święcenia... - Głos jej się łamał. - Nie
spodziewałam się, że jeszcze kiedykolwiek cię zobaczę. Myśla-
łam, że to halucynacje, że coś mi się przywidziało. Bałam się
otworzyć, bo... bałam się, że cię tam nie będzie - wyznała
cicho.
Przez długą chwilę w milczeniu patrzył na jej twarz, omiótł
spojrzeniem jej sylwetkę. Paliło ją to spojrzenie.
- Dlaczego ode mnie uciekłaś?
Odwróciła wzrok, nerwowo zaciskała palce.
- Przecież wiesz - wyszeptała.
- Powiedz mi! - naciskał.
- Dlatego... - zaczęła - bo już nie wierzyłam samej sobie,
nie mogłam za siebie ręczyć...
- Dlaczego?
Czuła, że nie ustąpi. Nie da jej spokoju, póki wszystkiego
z niej nie wydusi.
- Bo jesteś księdzem i nie mam prawa widzieć w tobie męż-
czyzny.
- Czy gdybym nie był księdzem, czy wtedy w nocy otwo-
rzyłabyś drzwi? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.