Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Celia zawahała się, obejrzała za siebie. Na klatce schodowej słychać było kroki, po
czym odezwał się dzwonek.
- Pani Cuddy? - zawołał męski głos. - Pani Cuddy, czy wszystko u pani w porządku?
Celia podniosła prawą dłoń. odpięła guziczek i ściągnąwszy rękawiczkę, rzuciła ją na
podłogę. Potem w ten sam sposób odkryła lewą dłoń. Ręce miała równie blade, gładkie i
poszarzałe, jak cerę na twarzy. Zręcznie rozpięła prochowiec aż do samego dołu i wysunęła się
z niego. Pod spodem była zupełnie naga, jeśli nie liczyć ciasno zawiniętego czarnego turbanu,
czarnych pantofli na wysokim obcasie i szerokiego pasa z czarnej skóry, mocno opinającego
talię. Jej ciało miało ten sam odcień perłowej szarości, która błyszczała w półmroku kuchni
Sylvii niczym wypolerowane aluminium lub skóra niemowlęcia martwego od trzech dni.
Chwyciła Sylvię za obie ręce.
- Dalej, Sylvio - powiedziała pojednawczo - dalej, wstawaj!
Sylvia wpatrywała się w nią szeroko otwartymi oczyma.
- Jesteś naga. Jesteś martwa. Odejdz!
- Dalej, Sylvio, wstajemy!
- Pani Cuddy! - powtórzył męski głos. - To ja, portier Ramone. Pani Cuddy? Czy
wszystko w porządku?
- W jak największym porządku. Dziękuję, Ramone! - zawołała Celia, całkiem niezle
naśladując bostonski akcent Sylvii, która stała z kolanami lekko zgiętymi, jak gdyby nie miała
siły się wyprostować.
- Co teraz ze mną zrobisz? - zapytała urywanym głosem. - Co teraz chcesz ze mną
zrobić? Proszę cię! Nikomu nie powiem! Obiecuję ci, Celio! Obiecuję!
Celia przycisnęła Sylvię do siebie, otaczając ją ramionami i przyciskając jej policzek do
swojej piersi.
Z wolna, nieledwie zmysłowo, poczęła gładzić Sylvię po głowie.
- Jesteś gorąca - wymamrotała Sylvia. - Myślałam, że zmarli powinni być zimni.
- Ach, ale ja nie umarłam - odpowiedziała Celia, wciąż głaszcząc raz za razem jej
włosy. - Jestem wyjątkowo żywa. Jestem tak bardzo żywa, że nigdy nie umrę.
- Celio, jesteś taka gorąca. Nie przyciskaj się do mnie. Nie mogę tego wytrzymać.
Bladoszare palce nadal gładziły jej włosy, aż do pierwszej smużki dymu z wierzchołka
czaszki. Dał się wyczuć powiew zapachu spalenizny.
- Celio, proszę cię! Sprawiasz mi ból! Jesteś taka gorąca!
Ale powieki Celii zamknęły się nad jej pustymi oczodołami, jak gdyby wcale nie miała
zamiaru słuchać, i w dalszym ciągu gładziła jej włosy, głęboko i zmysłowo przebierając
palcami w jej lokach. Następna smużka dymu; cichy trzask przypalonych koniuszków włosów.
- Sylvio, moje kochanie, ja nigdy nie umrę; ani Marianna, ani David, ani Leonard, ani
Carmen, ani Julie, ani ktokolwiek z nas. Jesteśmy teraz oczyszczeni, każde z nas. Salamandry!
I znajdzie się wielu innych, których trzeba będzie oczyścić, całe tysiące.
Jej palce gładziły wciąż i gładziły. Sylvia próbowała się wyzwolić, lecz Celia tylko
wzmocniła uścisk. Jej ramiona były teraz takie gorące, że jedwabna bluzka Sylvii zaczęła się
tlić, a kwiecisty materiał spódnicy jął się kurczyć. Z włosów Sylvii dobywał się dym,
wypełniając kuchnię ostrym, szczypiącym w oczy fetorem. Nagle krzyknęła z bólu, gdy na jej
głowie buchnęły płomienie. Celia natychmiast zacisnęła jej usta dłonią, a palce miała tak
gorące, że wargi Sylvii zaskwierczały niczym surowe mięso wrzucone na rozgrzaną do
czerwoności patelnię.
Sylvia skręcała się, wiła i rzucała w agonii, lecz nie mogła się uwolnić. Temperatura
ciała Celii podniosła się tak wysoko, że bluzka i spódnica Sylvii przepaliły się na wylot, jej
naskórek zaś przywarł do piersi, bioder i ud Celii, tak że obie kobiety były praktycznie
przyspawane do siebie.
Sylvia zaczerpnęła przegrzanego powietrza, które spaliło jej włoski w nozdrzach i
wpadło do płuc niczym płonąca benzyna. Oparzyła się przedtem tylko raz w życiu, sześć lub
siedem lat temu, kiedy upuściła sobie na stopę rondel pełen wrzątku. Wówczas wydawało jej
się, iż kona z bólu. Lecz teraz zrozumiała, że to, co czuła wtedy, było zwyczajnym bólem,
prawdziwe zaś konanie jest czymś tak intensywnym, że aż niemożliwym do opisania w
kategoriach fizycznych. Było to doświadczenie duchowe tak dojmujące, że aż piękne, i tak
doniosłe w skutkach dla jej centralnego układu nerwowego, iż poczuła się, jak gdyby odkryła
wreszcie, co to znaczy być w pełni istotą ludzką.
W rozżarzonych ramionach Celii pojęła, że Bóg obdarzył swoje dzieci zdolnością
znoszenia cierpień tak wielkich, iż śmierć wydaje się przy nich ulgą i błogosławieństwem. Na
tym właśnie polegało to straszliwe piękno.
Nie była w stanie głośno krzyczeć. Lecz wewnątrz swego umysłu krzyczała i krzyczała, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.