Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i wspięła się na siodło. Znowu spojrzeli sobie w oczy. Nie odzywali się, bo nie
było o czym mówić. Wiedzieli oboje, że widzą się po raz ostatni. Elyssa sądziła,
że to ich ostatnie spotkanie, bo on odchodzi i już nie wróci; ale Konrad wiedział,
że nie zobaczą się więcej, bo ona wkrótce umrze.
Patrzyli na siebie w milczeniu. Słowa by tu nie wystarczyły. Elyssa uśmiech-
nęła się przełomie; Konrad skinął głową. To było ich całe pożegnanie.
Odprowadzał ją wzrokiem, dopóki nie przejechała przez most i nie zniknęła
mu z oczu miedzy zabudowaniami wioski.
Nie obejrzała się ani razu.
ROZDZIAA PITY
Ten jedyny, który uszedł wówczas z życiem, zwał się Sigmar  Sigmar Młoto-
dzierżca, pózniejszy założyciel Imperium.
Pod koniec tego dnia pole bitwy również opuści tylko jeden jedyny pozostały
przy życiu, nawet nie draśnięty jej uczestnik.
I tym razem stanie się tak, jak stać się powinno.
Owym jedynym ocalałym będzie ten, który kontemplował teraz scenerię nad-
ciągającej rzezi, ten który intrygował i knuł, by doprowadzić do nadejścia tego
prześwietnego dnia, ten którego krecia robota skończy się dopiero wówczas, kiedy
jego dotychczasowi sprzymierzeńcy co do jednego legną trupem na krwawym po-
bojowisku pośród swoich niedawnych przeciwników, których pokonali i wyrżnęli
w pień.
Nie był już człowiekiem, ale nie stal się jeszcze Demonem  choć przewodził
jednym i drugim  a po dzisiejszym nieuchronnym tryumfie nagrodzony zostanie
najwyższą godnością w panteonie Chaosu.
Delektując się myślą o absolutnym zwycięstwie i całkowitym unicestwieniu,
patrzył na wioskę, rozpostartą u jego stóp niczym gotowa do złożenia ofiara,
i uśmiechał się.
W uśmiechu tym nie było śladu zatraconego dawno człowieczeństwa.
Ludzie z wioski w dolinie czcili Sigmara jak boga i w tym dniu obchodzili jego
święto.
Mogą zanosić modły do swojego Sigmara. On ich nie ocali. Nic ich nie ocali. . .
* * *
Ale Konrad nie odszedł. Nie potrafił. Nie bardzo wiedział, jak. Gruntowa dro-
ga prowadziła na południe. Stanowiła główne połączenie wioski ze światem ze-
wnętrznym, ale on nią nie pomaszerował.
Przez całe swoje życie ani razu nie wychylił nosa z doliny. Nie oddalił się
od wioski dalej niż na dwie mile. Teraz stwierdzał, że nie tak łatwo zrobić ten
pierwszy krok w nieznane.
47
Gdyby Elyssa poprosiła go, żeby z nią wrócił, uczyniłby to z ochotą. Nie po-
prosiła. Miał wrażenie, że rada była z jego odejścia, że chciała się go pozbyć.
Audził się jeszcze, że przyjdzie po niego, i zawlecze za kark do karczmy, znie-
cierpliwiony Adolf Brandenheimer albo któreś z jego spasionych bachorów, ale
nikt się nie zjawiał.
Siedział już tak parę godzin i patrzył na wioskę, gdzie życie toczyło się utar-
tym torem. Nikt tam nie zauważył nawet jego nieobecności. Nie był nikomu po-
trzebny, nikt za nim nie tęsknił.
Za to on tęsknił już za wioską, tęsknił za karczmą. Każdy dzień życia upływał
mu dotąd jednako, na wciąż tych samych powtarzanych w kółko zajęciach. Tak
przywykł do swojskiej monotonii tego kieratu, że bez niej czuł się zagubiony
i bardziej niż zwykle samotny.
Wielkim wysiłkiem woli zrywał teraz z tą rutyną. Udało mu się stłumić jakiś
wewnętrzny nakaz, który kazał mu nazbierać w lesie chrustu i wracać z nim do
karczmy.
Z jednej strony korciło go, żeby zachowywać się dalej tak, jakby ten dzień
niczym nie różnił się od innych, z drugiej pragnął stąd odejść, ruszyć w drogę, tak
jak postanowił. Rozdarty między tymi dwoma przeciwstawnymi impulsami nie
robił nic.
Siedział nieruchomo i tylko jego cień przesuwał się w miarę upływu dnia.
Kiedy poczuł pragnienie, napił się wody z rzeki. Kiedy zgłodniał, zignorował to.
Od urodzenia częściej był głodny niż syty.
Czekał, choć sam nie wiedział na co. Chyba na jakąś motywacje, na jakaś
zewnętrzną silę, która zmusi go do podjęcia męskiej decyzji.
Całe życie upływało mu na czekaniu, bo wiedział, że pewnego dnia wydarzy
się coś szczególnego, coś co całkowicie zmieni jego dotychczasową beznadziejną
egzystencję. Teraz ten dzień nadszedł, a on bał się wyjść naprzeciw nieznanej
przyszłości.
Im dłużej pozostawał poza wioską, tym bardziej malało prawdopodobieństwo,
że tam wróci. Siedział niezdecydowany, a tymczasem czas płynął, ubywało dnia.
Powinien ruszać, póki była jeszcze szansa, że dotrze do sąsiedniej wsi przed
zmierzchem.
Nie miał pojęcia, jak daleko jest do najbliższej osady  ale na pewno dzielił
go od niej bór, mroczny bór i wszelkie czające się w nim niebezpieczeństwa.
Miał do pokonania wiele mil, całe godziny marszu w mrokach kniei. A on wciąż
nie ruszał, odwlekał to, co nieuchronne, o jeszcze jedną minutę, jeszcze jedną
godzinę. . .
Jeśli zmitręży kolejną godzinę, będzie za pózno. Słońce chyliło się już ku
zachodowi, wkrótce zacznie szarzeć. Ciemności oznaczały niebezpieczeństwo.
W ciemnościach dar jasnowidzenia nie zapewni mu tych kilku dodatkowych se-
kund, sekund na wagę przetrwania.
48
Nie widząc celu, nie będzie mógł wystrzelić z łuku. Po zapadnięciu zmroku
bór ożywa, a nocne stworzenia widzą w nocy jak w dzień. Ciemność to ich sprzy-
mierzeniec, a dla niego wróg.
Teraz albo nigdy. A  nigdy nie wchodzi w rachubę, bo takie jest jego prze-
znaczenie. Tak samo, jak widział przyszłość, tak wiedział już teraz, że pisane mu
inne życie.
Wstał i po raz ostatni spojrzał na wioskę. Ogarnął jeszcze raz wzrokiem strze-
chy chałup ciągnących się szpalerem wzdłuż gościńca, młyn wodny w górze rzeki,
pola uprawne, pastwiska z pasącymi się na nich zwierzętami, stodoły i obejścia,
świątynię Sigmara, nawet karczmę, a na koniec mury dworu, za którymi przeby-
wała teraz Elyssa.
Odwrócił się na pięcie i wydłużonym krokiem ruszył przed siebie. Zamiast
wybrać gruntową drogę, od razu wszedł do lasu. Lepiej czuł się wśród drzew niż
na wyboistym, pełnym dziur szlaku.
W lesie było o wiele ciemniej niż na otwartej przestrzeni, ale on znał tu każdy
korzeń, każdy krzak, każdą gałąz i każdy pień drzewa. Na pamięć przedzierał się
przez gęstniejące zarośla, zdając się na instynkty.
Im głębiej się szło w las, tym więcej można było napotkać chorych drzew
atakowanych przez grzyb i trujące rośliny. Z roku na rok infekcja rozprzestrzeniała
się coraz szybciej, ogarniając wielkie połacie kniei.
Nie uszedł daleko. Do zmroku pozostała tylko godzina, a kiedy zapadnie noc,
dalszy marsz stanie się niebezpieczny. Zatrzymał się pod ogromnym drzewem,
które dobrze znał. Z jego pnia, piętnaście stóp nad ziemią, ziała wąska szczeli-
na. Wspiął się tam kiedyś i, zajrzawszy w nią, odkrył dużą dziuplę nadającą się
idealnie na kryjówkę.
Nie on pierwszy doszedł do takiego wniosku. Na dnie dziupli leżało pierze
i resztki szkieletu. Jakiś ptak musiał tu sobie kiedyś urządzić gniazdo. I nie był to [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.