Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i uczuciem. Oprawiony w srebro turkus hipnotyzująco połyskiwał na
jego szyi...
Reilly odwrócił-się szybko. - Tak, ale wolałbym, żebyś nie
zamoczyła opatrunku. Lepiej nie ryzykować. Postaraj się trzymać
115
RS
lewą rękę nad wodą. Jeziorko nie jest głębokie, nie powinnaś mieć
więc z tym problemów, o ile się nie poślizniesz lub nie przewrócisz.
- Skąd wiesz, jakie jest? - zdziwiła się.
- Kiedyś cię w nim własnoręcznie wykąpałem, nie pamiętasz? -
Sięgnął po sidła, a w jego głosie zabrzmiała lekka kpina. - Zresztą,
parokrotnie sam z niego korzystałem. Rankami, zanim się obudziłaś.
No, to teraz już się nie dziwię, czemu zawsze był taki świeży i
pełen energii, pomyślała nieco zgryzliwie.
- Dobrze, postaram się uważać - obiecała bez przekonania.
Gdy stanęła nad brzegiem, zerknęła przez ramię. Czy to
przypadkiem, czy celowo, Reilly siedział zwrócony plecami do niej.
Bez przeszkód zdjęła więc koszulę i weszła do wody. By nie stracić
równowagi, na wszelki wypadek przytrzymała się zwieszających się
nad głową wierzbowych gałęzi. Szybko znalazła najgłębszą część
jeziorka, gdzie poziom wody sięgał zaledwie do talii. Poczuła przy
tym na nogach zimny prąd. Pewnie gdzieś tu biło zródło.
Mycie się z jednym ramieniem w górze okazało się nad wyraz
niewygodne, jednak przyjemność przebywania w chłodnej wodzie
rekompensowała wszystko. Lea z najwyższym trudem powstrzymała
się od tego, by nie zanurzyć się całkowicie i w końcu z ociąganiem
wyszła na brzeg. Reilly nie odrywał wzroku od naprawianych sideł.
Szybko wytarła się jego koszulą, wilgotną narzuciła na siebie i
poszła sprawdzić, co z wypranymi ubraniami. Na tak ostrym słońcu
zdążyły już wyschnąć, przebrała się więc z powrotem w swoje rzeczy.
Spodnie były miejscami jeszcze trochę mokre, ale przy panującym
upale stanowiło to tylko zaletę.
116
RS
- Proszę, twoja koszula - odezwała się, gdy wróciła na polankę.
- Powieś ją na parawanie - poprosił, nadal skupiając się
wyłącznie na swojej pracy.
- Jeszcze nie skończyłeś? Zajmujesz się tym przez cały dzień -
zauważyła.
- Cokolwiek się w to złapało, zajmowało się tym przez całą noc -
zareplikował.
Przyklękła przy rzeczach, które zabrali ze sobą z płaskowyżu.
Przejrzała je niecierpliwie, co zajęło tylko chwilę, ponieważ nie mieli
ich wiele. W końcu spojrzała na Reilly'ego.
- Nie wiesz, gdzie się podział grzebień?
- Jest obok metalowej puszki z jedzeniem. Znalazła go i zaczęła
się czesać. A raczej próbowała to zrobić, gdyż rozdzielenie straszliwie
splątanych włosów okazało się zajęciem wymagającym dużej
cierpliwości. Dopiero teraz zauważyła, że słońce rozjaśniło
wierzchnią ich warstwę, tworząc złociste pasemka. Walczyła z
niesfornymi kosmykami, obserwując przy tym przesuwającą się po
niebie pojedynczą chmurę. Nad jednym ze wzgórz widniał blady
księżyc.
Przez te dwa dni nie dostrzegli nic, co by chociaż przypominało
samolot. Gdy leżała w gorączce, z pewnością też nic się nie pojawiło,
gdyż Reilly wspomniałby o tym. To znaczy, że nikt nie wie, gdzie są.
I że wciąż żyją.
Pomyślała o ojcu, surowym, nienagannie wychowanym i nie
pozwalającym sobie nigdy na okazywanie uczuć. Dziwnie
kontrastowało to z charakterem jej matki, życzliwym, otwartym, co
117
RS
pozwalało jej nawiązywać bliskie przyjaznie wszędzie tam, gdzie
mieszkali.
Ojciec z pewnością trzezwo przeanalizował, jakie jego córka
miała szanse na przeżycie katastrofy lotniczej, a jeśli przeżyła ją, to
czy miała możliwość przetrwania potem dziewięciu dni na pustyni.
Musiał dojść do logicznego wniosku, że Lea najprawdopodobniej
zmarła i teraz skupia się na tym, by pocieszyć mamę. Dałaby głowę,
że Lonnie z kolei próbuje poruszyć niebo i ziemię, by ją odnalezć i że
nie spocznie, póki nie dopnie swego. Ojciec zawsze godził się z tym,
co nieuniknione, brat zaś nie robił tego nigdy. Walczył do końca.
Tata miałby rację, gdyby nie fakt, że nie uwzględnił w swych
rozważaniach Reilly'ego. Nie wiedział o nim ani o jego znajomości
pustyni i rozlicznych talentach...
Uśmiechnęła się bezwiednie, gdy wyobraziła sobie reakcję
rodziców, gdyby mogli zobaczyć tę niezwykłą scenę. Pół-Indianin
naprawia sidła, by schwytać coś na kolację, a ona przed chwilą kąpała
się nago w jeziorku!
Wyglądało to tak, jakby czas cofnął się o tysiące lat. Mieli przy
sobie kilka współczesnych przedmiotów, takich jak latarka, scyzoryk
czy pistolet, ale przecież sporo rzeczy musieli wykonać sami, jak na
przykład patelnię, miski, łyżki, parawan.
- Czemu się śmiejesz? - Reilly obserwował ją od dłuższej chwili
z zainteresowaniem.
- Właśnie wyobraziłam sobie zdumienie moich rodziców, gdyby
zobaczyli nas tutaj, żyjących jak ludzie pierwotni - wyjaśniła, ale jej
głos zabarwiła odrobina goryczy.
118
RS
Ze zrozumieniem skinął głową, przelotnie rzucił okiem na niebo
i znów wrócił do sideł. Po chwili dotarło do niej znaczenie tego, co
zrobił.
- Nie ma większych szans, że ktoś nas tu znajdzie, prawda? -
domyśliła się. - Musimy liczyć tylko na siebie i dojść do jakichś
ludzkich siedzib?
- Tak - potwierdził krótko.
Bez słowa powiodła wzrokiem po skalnych ścianach
wznoszących się wzdłuż obu stron doliny, która wydawała się ciągnąć
w nieskończoność. Aż trudno było uwierzyć, że gdzieś tam, daleko,
krzyżują się drogi, samochody tłoczą się w korkach, stoją niezliczone
domy, w których człowiek ma do dyspozycji elektryczność, bieżącą
wodę, gaz, klimatyzację... Gdy patrzyła na dzikie piękno otaczającej
ją przyrody, to jej poprzedni świat, krzykliwie kolorowe Las Vegas,
wydawał się tylko snem.
Z roztargnieniem przejechała grzebieniem po włosach i aż
jęknęła z bólu, gdy niechcący szarpnęła wyjątkowo splątane pasmo.
Zauważyła zdziwiony wzrok Reilly'ego.
- Mam na głowie istny kołtun - wyjaśniła.
Nadal walczyła z włosami, podczas gdy on wstał, by sprawdzić,
jak się spisują tak pieczołowicie reperowane przez pół dnia sidła.
Niestety, wystarczyło je mocniej nacisnąć i pękły dokładnie w tym
miejscu, które właśnie naprawił. Bez namysłu cisnął całą konstrukcję
do ognia.
- Naprawdę nie da się nic z tym zrobić? - spytała zaskoczona.
Potrząsnął głową.
119
RS
- Musimy poprzestać na trzech pozostałych. - Dopiero teraz
spojrzał uważniej na jej bezskuteczne wysiłki. - Może ci pomóc?
- Chętnie - westchnęła. - Zupełnie nie widzę, co robię. Za to
czuję aż nadto dobrze! - Pomasowała skórę głowy, mocno już obolałą
od wielokrotnego szarpania.
Reilly podszedł, wyjął jej grzebień z dłoni i przykląkł tuż obok.
Uważnie rozdzielił splątane pasma, jedno po drugim, po czym chciał
oddać grzebień.
- Nie mógłbyś rozczesać również reszty? - zaproponowała
prosząco. - Jedną ręką naprawdę trudno mi to zrobić... - W
rzeczywistości chodziło jej o to, by go zatrzymać dłużej przy sobie.
Może nawet by się udało, jednak drżący głoś zdradził ją.
- Nie - odmówił gniewnie i cisnął grzebień na ziemię. Lea
odwróciła się do niego, a jej ogromne, błyszczące oczy zdradzały
miłość i pragnienie. Uchylone, wilgotne usta stanowiły wyrazne
zaproszenie, którego Reilly nie mógł nie zauważyć. Z trudem oderwał
wzrok od jej warg.
- Uważaj, proszę, prowadzisz bardzo niebezpieczną grę... -
ostrzegł półgłosem.
- Wiem - szepnęła ze ściśniętym gardłem. - Ale...
- Nasza sytuacja stwarza wystarczająco dużo pokus. Nie musisz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.