Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Co ty robisz?
- Maksymalizuję przyjemność - mruknął, gładząc jej uda. - To tak jak z produkcją
wina, Sophy. Robienie najlepszego wina wymaga czasu. Cierpliwości. Aagodnego doty-
ku.
- Ale ja lubię mieć wszystko jak najszybciej z głowy!
- Wiem o tym. Dlatego spróbuję nauczyć cię cierpliwości. - Chciał, aby wszystko
odbyło się powoli. Zbyt długo czekał na ten moment. Miał zamiar dokładnie zbadać każ-
dy kawałek jej słodkiego ciała.
W zwolnionym tempie zaczął całować jej nogi. Sophy zamknęła oczy i odchyliła
głowę. Och, tak... Jego zmysłowe, pełne usta pieściły jej gładką skórę, a każdy fragment
jej ciała, którego dotykał, stawał w płomieniach.
- Lorenzo!
Nie mogła dłużej znieść tej tortury. Wreszcie wsunął dłonie pod jej spódnicę, palce
pod bieliznę. Uniosła się, by mógł ją z niej zdjąć. Zacisnęła mocno oczy.
Jednak to, czego pragnęła najgoręcej, jeszcze nie nadeszło. Lorenzo zajął się teraz
koronkowym stanikiem, wyłuskując z niego kremowe piersi. Dlaczego zwleka?
- Proszę, Lorenzo. Proszę...
- Nie - odrzekł, śmiejąc się pod nosem.
- Nie mogę już dłużej czekać!
- Możesz.
Bała się, że zaraz eksploduje, że rozsadzi ją głód, który zawładnął nią całą niczym
potężny demon. Nagle poczuła usta Lorenza tam, gdzie koncentrowała się jej żądza. Wy-
gięła się jak porażona prądem, z jej ust wydarł się głośny jęk. Unosiła się coraz wyżej na
fali rozkoszy.
- Nie przestawaj. Proszę, nie przestawaj! - błagała go, dygocząc, chłonąc każdą
chwilę tej nieziemskiej przyjemności.
Zatopiła dłonie w gąszczu jego włosów, odrzuciła w tył głowę.
Nie przestawał.
R
L
T
Fala unosiła ją coraz wyżej i wyżej, aż wreszcie dotarła do miejsca, gdzie giną
wszelkie myśli, znika świadomość i wszystko pochłania wirująca otchłań boskiej eksta-
zy.
Nie mogła myśleć, mówić ani nawet otworzyć oczu. Czuła łagodny dotyk jego
dłoni, jakby tkających delikatną jak pajęczyna sieć, dzięki której mogła bezpiecznie
opaść na ziemię i nie roztrzaskać się na milion kawałków.
Usłyszała, jak Lorenzo szepcze jej imię. Podniosła powieki.
Ujrzała przed sobą jego twarz rozświetloną niemal chłopięcym uśmiechem. Wie-
dział doskonale, że udało mu się doprowadzić ją na wyżyny rozkoszy.
- To dopiero preludium - powiedział aksamitnym głosem.
Otworzyła usta, zdumiona i nieco przerażona, lecz nie mogła wydobyć z siebie ani
słowa. Podniósł ją z fotela, jakby ważyła tyle co piórko, i zaczął iść w kierunku drzwi do
dużego salonu.
- Nie, nie tam - wyszeptała.
Wskazała mu drugie drzwi. Posłusznie skręcił i zaniósł ją do jej pokoju. Ułożył ją
na łóżku, wyprostował się i zdjął przez głowę podkoszulek.
- Rozbierz się, Sophy - rozkazał.
Była jednak zbyt pochłonięta obserwowaniem, jak on się pozbywa swojego ubra-
nia. Wreszcie ujrzała go w całej okazałości. Widok zapierał dech w piersi. Wyglądał jak
atleta ze starożytnej Grecji - a może raczej grecki bóg?
Posłał jej spojrzenie tak pełne pożądania i zachwytu, że sama poczuła się jak bogi-
ni. Jej ciało już zregenerowało się po wstrząsających przeżyciach sprzed kilku minut. By-
ła gotowa przeżyć coś jeszcze bardziej ekstremalnego.
Podszedł do niej z gracją dzikiej pantery. Jego oczy były niemal zupełnie czarne i
nieprzeniknione. Położyła swoją drobną dłoń na jego potężnej klatce piersiowej; czuła,
jak się unosi i opada, a pod spodem bije mocno serce. Lorenzo wsunął ręce w jej spręży-
ste blond loki i lekko je pociągnął. Jej głowa opadła na poduszkę. Oplotła jego biodra
nogami.
- Dobrze się czujesz? - zapytał gorączkowym szeptem.
- Nie - odparła. - Nie mogę się już doczekać.
R
L
T
Uśmiechnął się, błyskając białymi zębami kontrastującymi z jego oliwkową karna-
cją.
- Mam ten sam problem.
Pocałował ją zachłannie, zanim zdążyła wziąć głęboki wdech. Nic nie mogło jej
przygotować na to, co poczuła, kiedy wreszcie ich ciała się zespoliły i zaczęły wspólną
podróż ku niemożliwej do opisania ludzkim językiem ekstazie, poza czasem, poza świa-
tem.
Wodził palcami po jej wilgotnej skórze. Ujrzał na jej czole kropelki potu i
uśmiechnął się szeroko.
- No, proszę. Kto by pomyślał... - rzekł, delikatnie ocierając ręką jej czoło.
- Wbrew temu, co o mnie sądzisz, jestem istotą ludzką - odparła, nadal nie otwiera-
jąc oczu.
- Twoja fryzura wciąż jest w idealnym porządku - zauważył zdumiony. - Jak ty to
robisz?
Prawdę mówiąc, Sophy nie miała w tej chwili ochoty na konwersację, nawet tak
błahą. Była wycieńczona, rozebrana, rozbrojona. Nie miała się za czym schować. Nie
czuła się komfortowo w takich warunkach.
- Same tak się układają. Nic z nimi nie robię. - Wiedziała, że jej nie uwierzy. Mó-
wiła jednak prawdę. Jej włosy same się skręcały w loki. Nie mogła mieć innej fryzury.
Zawsze uważała, że to jeden z przejawów tego, jak nudną ma naturę.
- Chyba nigdy nie widziałem cię tak... nieruchomej - rzucił nagle.
Odwróciła głowę i spojrzała na niego.
- Co masz na myśli?
Leżał na boku, z twarzą zwróconą ku niej i uśmiechem na ustach.
- Zawsze robisz milion rzeczy naraz. Wiecznie jesteś zabiegana i zajęta.
Wzruszyła ramionami.
- Pracuję w tak szybkim tempie, ponieważ chcę jak najprędzej mieć z głowy obo-
wiązki, które muszę wypełnić - zdradziła rzeczowym tonem. - Są inne rzeczy, które chcę
i lubię robić.
Uniósł się na łokciu i rozejrzał po pokoju. Zerknął na stolik.
R
L
T
- Masz na myśli robienie naszyjników?
Rozdrażniło ją to, z jaką łatwością zgadł.
- Tak. I innej biżuterii.
Lorenzo wyskoczył z łóżka i podszedł do stolika.
- Zwietna robota - zaopiniował po chwili.
- Jesteś ekspertem? - Nie potrafiła przyjmować komplementów.
Brakowało jej wiary we własny talent.
- Nie, ale widziałem w życiu kilka naszyjników.
Nie wątpiła. Na pewno widział je na dekoltach niezliczonej ilości kobiet, z którymi
robił to, co przed chwilą z nią. Starała się o tym nie myśleć. Przecież interesowało ją tyl-
ko jego ciało, a nie jego przeszłość, uczucia i tym podobne nieistotne sprawy.
Lorenzo zajrzał do skrzyneczki, w której leżały koraliki, części starej biżuterii, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.