[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiet. - Moje dobre maniery nieco zardzewiały. Przepraszam
za zeszły tydzień. Zachowałem się niegrzecznie.
- Ależ nie, nieprawda. Po prostu... - Wzruszyła ramio
nami. - Dzięki za kwiaty. Są piękne.
Włożyła bukiet do zlewu i napełniła go wodą, aby kwiaty
odżyły przed ułożeniem w wazonie.
- Siadaj. - Wskazała mu miejsce przy stole. Nastawiła
czajnik, a potem zajęła się parzeniem herbaty.
- Ciasto pachnie zachęcająco - powiedział, by przerwać
ciszę.
- Daktylowo-orzechowe - wyjaśniła, uśmiechając się
do niego przez ramię.
- Naprawdę? - Uniósł brew. - Zestawienie trochę ry
zykowne. Wielu ludzi go nie lubi.
- To twoje ulubione.
Zciągnął twarz.
- O Boże! Pamiętałaś? - Wyglądał na zaskoczonego.
Pamiętała wszystko - każde słowo, gest, każde jego
spojrzenie. Wszystko miała wyryte w sercu. Ale on nie mógł
się o tym dowiedzieć.
- Nietrudno mi było zapamiętać, ponieważ to również
moje ulubione ciasto - powiedziała lekkim tonem, ustawia-
RS
jąc na metalowej tacy imbryk i filiżanki. - Możesz otwo
rzyć drzwi?
Zaprowadziła gościa do salonu.
- Rozgość się. Czy mógłbyś pokroić ciasto?
Gdy zjedli, wypili herbatę i nie pozostało już nic do zro
bienia, Sam, jak się zdawało, stracił cierpliwość.
Odstawił filiżankę na tacę i spojrzał na Molly nieufnie.
- Molly, powiedz wreszcie, o co chodzi?
O Boże! Dłonie jej zwilgotniały i dyskretnie wytarła je
o dżinsy. Nie umiała tego zrobić subtelnie Nie potrafiła ni
kogo uwodzić, nie znała żadnych kobiecych sztuczek. To
nie w jej stylu. Spojrzała mu w oczy, zbierając się na od
wagę.
- Co myślisz o tym, byśmy mieli romans?
Sam omal się nie zakrztusił.
Oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia, a potem wydał
z siebie dziwny dzwięk, na wpół śmiech, na wpół parsk
nięcie.
- Słucham? - Był przekonany, że się przesłyszał.
Ale Molly wolno i wyraznie powtórzyła swoje pytanie,
tym razem uciekając przed jego wzrokiem.
Cieszył się, że na niego nie patrzyła. W jego twarzy na
pewno można było czytać jak w otwartej księdze. Targały
nim tak dziwne uczucia, że nawet nie był w stanie ich na
zwać. Stopniowo, gdy mijały sekundy, jedno z tych uczuć
zaczęło dominować.
Było to pożądanie.
Ostre, nagie, bezwstydne pożądanie przeszyło go na
wskroś.
RS
- Molly, ja... - zająknął się, z trudem łapiąc powietrze.
- Nie musisz mi teraz odpowiadać - przerwała szybko.
- Po prostu to przemyśl - dodała rozsądnym tonem, który
kłócił się z rozsadzającymi jej serce emocjami. - Obydwoje
jesteśmy wolni, obydwoje jesteśmy samotni, dobrze się ro
zumiemy, nieprawdaż? Pomyślałam, że miło byłoby pójść
od czasu do czasu z kimś na spacer lub do teatru... Co
o tym myślisz?
Słuchał jej słów z uwagą. Czegoś w nich brakowało,
czegoś niezwykle istotnego.
- Powiedziałaś romans"? - spytał ostrożnie, chcąc roz
wiać wszelkie wątpliwości.
- Tak - padła odpowiedz.
- Czy naprawdę to masz na myśli? - spytał z pewnym
oporem. - Związek oparty na seksie?
Zarumieniła się, ale wytrzymała jego spojrzenie.
- Tak, jeśli chcesz. Oczywiście, nie musimy... Nie chcę
wywierać na ciebie presji. Ale tak, to właśnie miałam na
myśli.
- Rozumiem.
Do diabła! Podziwiał jej odwagę. Bo trzeba było praw
dziwej odwagi, by w ten sposób podjąć próbę zmiany ich
dotychczasowych stosunków.
- A co z Jackiem? - zapytał, gdy wreszcie zdrowy roz
sądek wziął górę nad pożądaniem.
- Nic - odparła z emfazą. - Jack to całkiem inna spra
wa. Chcę go widywać do końca mego życia i chciałabym,
by dowiedział się, kim dla niego jestem. Ale to nie ma nic
wspólnego z moją propozycją. Tu chodzi o nas - o ciebie
i o mnie. O dwoje dorosłych ludzi, którzy samotnie wy-
RS
chowują dzieci, dzieląc się dorosłymi... - Zająknęła się,
szukając w myślach właściwego słowa, a Sam był z tej
przerwy zadowolony. Nie musiał jeszcze odpowiadać, zwła
szcza że jedynym słowem, jakie mu przychodziło do głowy,
było tak". - Sprawami - dokończyła po chwili.
Sam nadal się nie odzywał. Postanowił to zrobić dopiero
po dogłębnym namyśle.
Spojrzał na Molly, próbując rozszyfrować jej motywy.
To oczywiste, że mogło jej chodzić przede wszystkim
o Jacka. Ale z jakiegoś powodu, którego w gruncie rzeczy
nie rozumiał, od razu uwierzył, że jej propozycja nie ma
nic wspólnego z jego synem.
Pomyślał o pocałunku, który wymienili kilka kroków
stąd, i poczuł, jak robi mu się gorąco. Jakże łatwo było
przyjąć jej propozycję - zbyt łatwo. Ale co wtedy?
Czego tak naprawdę by zażądała? Zasługiwała na to, co
najlepsze, ale on nie chciał żadnych zobowiązań, już nie.
Nie po tym, co przeżył z Crystal.
- Gdzie tkwi haczyk? - spytał bezwiednie.
- Nie ma żadnego haczyka - odpowiedziała cicho,
wyraznie zbolałym głosem. - %7ładnych zobowiązań, Sam.
Tylko ty i ja, tak długo, jak obydwoje będziemy tego chcieli.
Poczuł przelotne rozczarowanie, że zadowalało ją tak
niewiele. Ale przecież on też nie chciał więcej. Może nadal
tęskniła za Mickiem? Może była realistką? Ostatecznie dla
czego nie mieliby zaznać trochę radości? Obydwoje ciężko
pracowali i zasługiwali na odrobinę przyjemności.
- Mogę to przemyśleć?
Skinęła głową.
- Oczywiście. Chcę, by to była z twojej strony prze-
RS
myślana decyzja. Nic pospiesznego, nic nierozważnego, cze
go byśmy potem żałowali.
Sam niemal się roześmiał. Och, on będzie tego żałował,
z całą pewnością będzie żałował...
- Napijesz się jeszcze herbaty? - spytała.
Musiał szybko opuścić ten dom, zanim zupełnie postrada
zmysły.
- Nie, dziękuję. Muszę już iść. Debbie ma dziś wolny
dzień, nie chciałbym jej zbyt długo wykorzystywać.
- Rozumiem.
Gdy odprowadzała go do przedpokoju, odniósł wrażenie,
że odczuła ulgę. Przy samych drzwiach zawahał się, czy
ośmielić się i pocałować ją na pożegnanie, ale nim zdążył
zrobić ruch, wyręczyła go w tej decyzji. Wspięła się na palce
i musnęła wargami jego policzek.
- Do zobaczenia w przyszłym tygodniu. - Wycofała się
do holu.
Sam z zakłopotanym uśmiechem wyszedł. Nie odwra
cając się już, wsiadł do samochodu i odjechał.
A więc się odważyła! Złożyła mu propozycję!
Molly z walącym sercem osunęła się po ścianie, ponie
waż w końcu kolana odmówiły jej posłuszeństwa. Bóg je
den wie, co sobie o niej pomyślał. Ale przynajmniej nie
śmiał się z niej. Pewnie teraz się zastanawia, jak grzecznie
odmówić, nie raniąc jej uczuć.
A może wcale go nie znała? Teraz już nie była pewna.
Przeraziła się, że popełniła błąd i popsuła ich przyszły
związek.
Wstała, otrzepała ubranie i poszła do salonu. Posprzątała
RS
ze stołu, odruchowo zjadając kawałek ciasta, by uspokoić
nerwy.
Nie pomogło. Cały wieczór serce waliło jej jak młotem.
Powiedziała Samowi, by poszedł i wszystko przemyślał,
a teraz zastanawiała się, jak długo to potrwa.
Dla niej to będzie zawsze zbyt długo.
Ta myśl nie ukoiła jej serca.
Jadąc w poniedziałek do pracy, zastanawiała się, czy
Sam da jej odpowiedz. Ale po kilku minutach w szpitalu
była już tak zajęta, że przestała myśleć o swoim życiu oso
bistym.
Przejęła poród od położnej, która dyżurowała przez całą
noc. Pacjentka była wyczerpana.
- Kiepsko jej idzie - powiedziała Sue. - Próbowałam
zmusić ją do jedzenia i picia, by utrzymać odpowiedni po
ziom cukru, ale od dwóch godzin odmawia. Szczerze mó
wiąc, cieszę się, że mogę ci ją przekazać. Jestem skonana.
%7łyczę ci powodzenia.
Wspaniale, pomyślała Molly. Tylko tego jej brakowało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pobieranie ^ do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ download ^ ebook
Menu
- Home
- Andersen, Kai Heart of the Woolf (Loose Id)
- 357. Anderson Natalie Mroczny sekret
- 08 Evangeline Anderson Willing Submission
- Anderson, Evangeline Pledge Slave
- McMahon Barbara WyjÄšâşĂ⥠za mĂâŚÄšÄ˝ z miÄšâoÄšâşci
- 00000227 Andersen BaĹnie Andersena
- 09.Anderson_Carolin_Milosna_dieta_ Zatoka_goracych_serc
- Dozgonna miĹoĹÄ Caroline Anderson
- Jerry Ahern Takers 1 The Takers
- 13. Heyer Georgette NiezwykśÂy dśźentelmen
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- adam123.opx.pl
Cytat
Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.