Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zadołowałem w niej ziarnka i co tylko było pod ręką. Położył na biurku rolkę z 16-
milimetrowym filmem i zaczął się ociągać w nadziei na rozmowę. Wydałem chrząknięcie
typu  bogacz z wrzodami na żołądku , skinąłem głową i w końcu się ulotnił.
Siedziałem przez dłuższy czas, wpatrując się w moją neskę, ale nic mi nie przyszło do
głowy na temat dalszych naszych kroków. Opozycja mogła spartaczyć robotę, ale nie
znalazłem żadnej luki w obronie, chybi że leżące przede mną dokumenty nie miały żadnego
znaczenia. Nie wydawało mi się to prawdopodobne. Nic mnie nie utwierdzało w przekonaniu,
że to sprawa dla nas, nie mówiąc już o powiązaniu jej z Sójką. To tylko pisarze oczekują, że
każda uwaga wtrącona przez bohatera staje się nicią przewodnią całej sprawy. W biurze było
około sześciuset numerów ewidencyjnych i gdyby wszystkich przestępców jednocześnie
pociągnąć do odpowiedzialności karnej, Oświęcim wyglądałby jak ostatnia strona  Hamleta .
Czy dalej powinienem się wygłupiać z uwagami na temat tego domu? Jakimi
uwagami? Postanowiłem wysondować Rossa. Zobaczę, czy jego wydział jeszcze się tym
zajmuje. Pojechałem taksówką do marnego klubu z drinkami przy Jermyn Street. Na
pierwszym piętrze było kilka pomieszczeń. Wszędzie czerwony plusz i ani odrobiny
dziennego światła. Za wspaniale wypolerowanym dziecięcym fortepianem i olbrzymim
koszem podobnie wspaniałych kwiatów siedział łysiejący mężczyzna w okularach i pod
krawatem. To był Ross. Siedział tu od co najmniej pół godziny. Usiadłem przy nim. Nasze
cotygodniowe spotkania zazwyczaj trwały około dziesięciu minut; uzgadnialiśmy w ich
trakcie treść raportu wojskowego wywiadu dla rządu, a także omawialiśmy zarządzenia
finansowe, dotyczące obu naszych wydziałów. Kelner przyniósł mi Tio Pepe, a Ross zamówił
następny dżin. Wyglądał, jakby już kilka wypił. Miał pomarszczoną i bladą twarz. Dlaczego
lubił to miejsce?
Poprosił o papierosa. To było niepodobne do Rossa, ale prztyknąłem w jego stronę
gauloisa. Podsunąłem mu ogień. Zapałka zapaliła tytoń jak błysk magnezu. Sammy Davis
śpiewał  Miłość w rozkwicie , łagodne vibrato saksofonu wprawiało w drżenie plastikowe
kwiaty. Barman, wysoki eks-pudel z opalenizną barwy butelki i węzłem krawata wielkości
sporego ziarnka grochu, wycierał starą ścierką nieskazitelnie czyste popielniczki i sączył
ukradkiem guinnessa. Ross zaczął mówić.
- Po prawdzie, raport nie jest jeszcze całkiem gotowy, dziewczyna przepisuje go dziś
po południu.
Wstrzymałem się, by nie powiedzieć: - To w porządku. - Ross spojrzał na mnie i
wyciągnął z kieszeni czarną, nabitą fajkę. Mojego gauloisa wypalił dopiero do połowy. Ross
był zdenerwowany. Chciałem się dowiedzieć, czy jego ludzie będą kontynuować robotę przy
- jak ktoś go ochrzcił -  domu, w którym straszy . Wiedziałem również, że bezpośrednie
kontakty z Rossem są fatalne.
- Chyba nigdy nie był pan u mnie, prawda? - To czysto retoryczne pytanie. Pomysł,
żeby utrzymywać z Rossem towarzyskie stosunki, był całkiem wesoły. - Teraz jest tam
ślicznie, w dole ogrodu rosną trzy urocze kasztany. Między nimi rozłożyły się Anna Olivier,
Caroline Testout i pani John Laing. Kiedy w czerwcu żółte bazie obsypują drzewa, z Gustave
Nabonnand i Dorothy Perkins włącznie, trzeba być w sercu tego krajobrazu. Aby tylko nie w
sąsiednim domu, naturalnie. Gdy kupiłem ten plac w tysiąc dziewięćset trzydziestym piątym,
nie, kłamię, to był koniec tysiąc dziewięćset trzydziestego czwartego, chcieli wyciąć przy
budowie domu tamte kasztany. To był wówczas teren! Ani jednego domu przez całe mile, to
znaczy za nami; ten sąsiedni jednak tam był. %7ładnych autobusów, nic kompletnie. Proszę
pamiętać, nie mogę się zbytnio wzruszać. Latem tysiąc dziewięćset trzydziestego piątego
byłem w Adenie. Moja żona, pan nie jest żonaty, cudowna kobieta, w tym czasie ogród - no
dobrze, nieważne. Ciężka harówka, ot co. Wtedy byłem tylko porucznikiem.
- Ross - zapytałem. - Pani Laing i Dorothy Perkins to są róże, prawda?
- Oczywiście. A pan myślał, że czym one są?
Skinąłem potakująco głową na badawcze spojrzenie barmana i natychmiast przybyły
Tio Pepe oraz dżin. Ross przerwał na agencie od budowy domów, ale już wracał do
opowieści.
- To było w SCRUBS**[ /Patrz Dodatek, str. 215] w trzydziestym dziewiątym, mogłem urządzić
ogród. Wtedy posadziłem akacje. Dziś to jest dopiero widok. Dom obok z trzema sypialniami
ani się umywa do naszego, nie da się nawet porównać, poszedł za sześć i pół tysiąca. Wtedy
powiedziałem do żony:  To nasz musi być wart osiem . I musimy tyle dostać. To
fantastyczne, że domy na odosobnieniu, tak jak nasz, idą za taką całkiem przyzwoitą cenę.
Nie uważa pan? - Ross przełknął łyk dżinu i dodał: - Ale to prawda...
Zastanawiałem się, co to za prawda, i jak długo ten niemiłosiernie paplający facet do
niej dochodził.
- Prawda jest taka, że mam chłopca w szkole i w tym momencie nie możemy go
wycofać, za osiemnaście miesięcy będzie na uniwersytecie, no więc prawda jest taka, że to
będzie straszliwy wydatek. Zawsze był pan trochę, no, mogę to powiedzieć, moim
protegowanym. Kiedy w zeszłym roku pierwszy raz napomknął pan o przeniesieniu, no cóż, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.