[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mimo wrażenia zamożności pokój, ujmujący dyskretnym
wdziękiem stylu kolonialnego, był przytulny.
Na górze znajdowały się cztery duże sypialnie. Sabrina
rozlokowała się we frontowym pokoju z widokiem na jezioro
i poczuła, że opływa w luksusy.
Zdążyła rzucić torbę na łóżko, gdy zaskoczyło ją głośne
stukanie do drzwi wejściowych. Nie słyszała wracającej łodzi,
ale widocznie przewoznik o czymś zapomniał.
Zbiegła na dół, szeroko otworzyła drzwi i ujrzała roze
śmianą twarz Colina.
- Cześć. Czy Sabrina wyjdzie się pobawić?
Wytrzeszczyła na niego oczy.
- Co ty tu robisz?
ZerknÄ…Å‚ za jej plecy.
- Doszedłem do wniosku, że miło będzie zrobić sobie parę
dni wakacji. Co się stało? Nie wydajesz się zachwycona moim
widokiem.
Bezczelny uśmiech Colina przywrócił jej zdolność my
ślenia,;
- Bo nie jestem. I nadal chcę wiedzieć, co tu robisz.
- Och, Sabrino, nie bądz taka. Razem możemy bardzo
przyjemnie spędzić czas.
Czarujący uśmiech nie zrobił na niej wrażenia.
- Jak się tu dostałeś?
- Swoją łodzią. - Wskazał kciukiem w stronę przystani.
- Znakomicie. W takim razie przygotuj jÄ… do drogi, ponie
waż odwieziesz mnie z powrotem.
Roześmiał się.
- Sabrino...
Odwróciła się raptownie i dzgnęła go palcem wskazującym
w pierÅ›.
- Wszystko ukartowałeś, przyznaj się.
- Na początku to nie. - Cofnął się, trochę spłoszony, wciąż
jednak szeroko się uśmiechał.
Zirytowana Sabrina ruszyła ku schodom.
- Ej, dokÄ…d idziesz?
- Po rzeczy.
W pokoju chwyciła torbę z łóżka, wściekła na siebie. Tak
bardzo pochłonęły ją kłopoty z Michaelem, że przestała zwra
cać uwagę na Colina.
Zaniosła bagaż na przystań. Colin leżał wyciągnięty na
leżaku. Miał na nosie ciemne okulary, ale wiedziała, że ją
obserwuje.
- Posłuchaj, Sabrino, stanowczo za bardzo dramatyzujesz.
W czym problem? Naprawdę możemy oboje tu zostać i przy
jemnie spędzić czas.
- Odwieziesz mnie czy nie?
- Nie.
- Jak chcesz. - Stanęła na pomoście i serce podeszło jej do
gardła. Ujrzała nie zwykłą motorówkę, tylko niewielką łódz
wyścigową, która przy nieodpowiednim sterowaniu łatwo
może się przewrócić. Trudno. W dzieciństwie bez przerwy
pływała łodziami, uznała więc, że i tym cudem uda jej się
dotrzeć do brzegu.
- Sabrino?
Odwróciwszy się, zobaczyła, że Colin kołysze pękiem klu
czyków, zawieszonym na palcu, a potem opuszcza go do kie
szeni luznej koszuli.
- Przydałyby ci się, prawda?
To była kropla, która przepełniła miarę. Sabrina rzuciła
torbę na deski pomostu i opadła obok na kolana, zmęczona
i bezgranicznie wściekła. Miała szczerą ochotę cisnąć Colina
Wortha wraz z leżakiem sumom na pożarcie.
- Powiem ci coś. Odwiozę cię jutro - zaproponował przy
milnie. - Tu jest tak przyjemnie. Naprawdę możemy wspania
le odpocząć.
Nie miała siły dalej się z nim targować. Wstała i pogroziła
mu palcem.
- Zgoda, ale bez głupich pomysłów. Rozumiesz?
- Za kogo mnie bierzesz? ZresztÄ… jesteÅ› dla mnie za stara,
nie pamiętasz?
Widząc przekorny uśmiech na jego twarzy, mimo woli
sama się uśmiechnęła. Bądz co bądz, to był tylko Colin. Za
chowywał się raczej jak nieznośny nastolatek niż dorosły
mężczyzna, który ma zamiar uwieść kobietę. Nie było powo
du się obawiać. Zresztą umiała sobie z nim poradzić. Sięgnęła
po bagaż, ale Colin ją wyprzedził.
- Pozwól, proszę.
" Porwał torbę, zaraz jednak z powrotem upuścił ją na po
most, a wolną ręką popchnął Sabrinę na leżak. Nim zdążyła
zaprotestować, już trzymał ją za kostki i układał jej nogi na
miękkim podnóżku.
- Teraz się odpręż. Przecież po to tutaj przyjechałaś.
Wrócił z jej torbą do domu, a ona rozparła się na leżaku
i głośno westchnęła. Tylko jeden dzień. Co to komu szkodzi?
Głęboko zaczerpnęła świeżego, żywicznego powietrza i Za
częła rozkoszować się ciepłem, które głaskało jej twarz, prze
nikało przez dżinsowe płótno spodni, pieściło nagie ramiona.
Wokoło panowała idealna cisza. Naprawdę dobrze było
wyrwać się na trochę z wielkiego miasta. Uświadomiła sobie,
jak bardzo tęskniła do takiego spokoju.
A gdyby był z nią Michael? Cicho westchnęła. Czy jemu
byłaby w stanie stawić opór? Na pewno nie..
Na samą myśl o weekendowym sam na sam z Michaelem
zrobiło się jej gorąco. Jak łatwo byłoby w tym miejscu zapo
mnieć o całym świecie. Jak cudownie mijałyby dni. Poznawa
liby siÄ™ coraz lepiej, a nocami kochali jak szaleni. Mogliby
stworzyć tu własny, dwuosobowy raj.
Coś huknęło o deski pomostu. Otworzyła oczy i zobaczyła
łódz, którą wcześniej przypłynęła. Wysiadali z niej Michael,
a za nim Anya. Przez chwilę nie wiedziała, co się dzieje.
Pomyślała, że śni. Przecież Michael powinien być parę
tysięcy kilometrów od tego miejsca, a nie stać na pomoście
w spłowiałych dżinsach i czerwonej koszuli w kratę, i poda
wać rękę sekretarce. Niemożliwe stało się rzeczywistością. To
był najprawdziwszy Michael.
- Co tu, do diabła...!
Słysząc ten okrzyk, odwróciła głowę. O kilka metrów od
niej stał osłupiały Colin. Usta miał otwarte, a przed sobą
trzymał tacę z dwiema szklankami lemoniady.
Michael ledwie powstrzymał wybuch śmiechu na widok syna.
- Och, Colin, jak to miło, że o nas pomyślałeś - po
wiedział, wziął z tacy szklankę i jednym długim łykiem ją
opróżnił.
Po przelocie nad Atlantykiem i trzygodzinnej podróży samo
chodem był naprawdę spragniony. Odstawił szklankę na tacę.
- Co ty tu robisz?! - Colin wreszcie odzyskał głos. Patrzył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pobieranie ^ do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ download ^ ebook
Menu
- Home
- Carroll Jenny _Cabot Meg_ Pośredniczka 02 Dziewiąty klucz
- Carroll Phyllis Dwa serca pod wiatr
- Peter Carroll Liber Null
- James H. Schmitz The Hub Dangerous Territory
- Marquez Gabriel Garcia SzaraśÂ„cza
- Cyborg Martin Ca
- Balogh Mary Gwiazdka
- asimov isaac koniec wiecznośÂ›ci
- Benioff Dav
- Fred Saberhagen Dracula 09 A Sharpness on the Neck
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- monissiaaaa.pev.pl
Cytat
Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.