Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odmówić modlitwę i wyspowiadać się, zanim zabierze ją Stwórca. Nie chce z
nią rozmawiać. Nie chce słuchać jej kłamstw. Ale zwleka zbyt długo.
Desdemonie udaje się wydobyć z niego niektóre oskarżenia. Zaprzecza im,
lecz on ją już morduje w szale zazdrości.
Wtedy do komnaty wraca Emilia - już po tym, jak Desdemona przed śmiercią
wybaczyła mężowi jego czyn i aby go uratować przed karą, oznajmiła, że to
było samobójstwo.
-  Nie, ona kłamała! Z kłamstwem na ustach runie w ogień piekieł: zabójcą
jestem ja"* - wyrecytował cicho Jack.
Rozległy się brawa. Zeb włożył dwa palce do ust i gwizdnął.
- Cóż. - Claude wyglądał na zaskoczonego. - Może jednak nie będzie to
kompletna klapa. - Zwrócił się do całej grupy i poinformował, kiedy będzie
następna próba.
- Od tej pory w sali będą mogli przebywać tylko aktorzy - powiedział. -
%7ładnych widzów, którzy by nas rozpraszali. Będziemy odgrywać po jednym
fragmencie z każdej sztuki. I nie mówcie mi, że jesteście przepracowani. To
może powiedzieć o sobie tylko hrabina. Nie chcę też słyszeć żadnych
marudzeń.
- Bo inaczej będziemy mieli z dziadkiem do czynienia- rzekła Hortense i
zaśmiała się ze swojego żartu.
- I to wcale nie jest czcza pogróżka - dodał Alex obejmując żonę ramieniem. -
Pamiętasz, Annę, jaką dostaliśmy burę, kiedy nie mogliśmy grać, tak jak
trzeba, bo nie byliśmy ze sobą w najlepszych stosunkach?
- To ty dostałeś burę, Alex - przypomniał Claude. -O ile dobrze sobie
przypominam, Annę grała doskonale.
Alex zrobił grymas.
- Ma rację - rzekł. - Idziemy do dziecinnego pokoju, kochanie?
* Fragmenty  Otella" w przekładzie Stanisława Barańczaka.
Rozdział dziewiąty
Jack zamknął książkę, podczas gdy wszyscy zaczęli wychodzić z sali balowej,
chcąc mieć przed lunchem trochę czasu dla siebie oraz na zbieranie choiny.
Jack czuł się dziwnie przygnębiony i przytłoczony treścią sztuki, którą właśnie
czytał. Dlaczego Otello tak skwapliwie uwierzył w zdradę Desdemony?
Dlaczego nie dał jej szansy - rzeczywistej szansy - by mogła się bronić?
Dlaczego ona nie zmusiła go, by wyjawił swe podejrzenia, gdy tylko wyczuła,
że jest nieszczęśliwy, zły, przybity? Dlaczego na końcu zdecydowanie mu się
nie przeciwstawiła? Dlaczego nie wołała o pomoc, tak by Emilia zdążyła
jeszcze ocalić ją przed śmiercią?
I co sprawiło, że czuł się tak bardzo poruszony zwykłą sztuką? I to staruszkiem
Szekspirem?
Kiedy podniósł wzrok znad książki, zobaczył, że został sam. Nie, była tu także
Belle, która podeszła do jednego z francuskich okien, by wyjrzeć na zewnątrz.
Przez chwilę się zawahał.
- Dlaczego tu przyjechałaś?! - zapytał.
Wcale nie zamierzał zadać tak głupiego pytania. Niemal je wykrzyczał w jej
stronę.
Odwróciła głowę i zobaczyła, że Jack zbliża się do niej.
- Dlaczego przyjechałaś? - powtórzył już normalnym tonem.
- Czy nie to samo chciałeś wiedzieć pytając:  Jak śmiałaś?" - rzekła. - Wczoraj
ci już powiedziałam.
- Dlaczego przyjechałaś, Belle? - nalegał. - Czy miało to coś wspólnego ze
mną? Spodziewałaś się, że tu będę? Bałaś się tego? Czy może miałaś taką
nadzieję?
Patrzyła mu prosto w oczy, jak to miała w zwyczaju.
- Nic dla mnie nie znaczysz, Jack - odpowiedziała. -Zupełnie nic.
W ciągu kilku tamtych miesięcy, kiedy byli kochankami, nauczyli się walczyć
ze sobą, ranić się samymi tylko słowami. Nie zapomniała, jak się to robi. On
także.
- Zawsze tak było, czyż nie? - stwierdził. - Stanowiłem dla ciebie zródło
utrzymania, abyś mogła spokojnie wspinać się po szczeblach kariery. W
zamian dostarczałaś mi przyjemności, tak że przez rok nie musiałem zabiegać
o nie u przygodnych kobiet.
- Otóż to - odrzekła nie spuszczając wzroku. - Każde z nas coś z tego miało,
Jack.
Poczuł wstyd i złość, jak zawsze przy tego rodzaju wymianie ciosów. Dlaczego
musiał ją tak ranić? Czy zawsze rani się tych, którzy są nam najbliżsi?
Ale przecież już jej nie kochał. I to od dawna.
- Kochałaś go? - To pytanie zawisło między nimi. Natychmiast pożałował, że
je zadał. Przez moment miał wrażenie, że Belle mu nie odpowie.
- Naturalnie, że tak - odparła. - I to bardzo. Dokładnie to samo powiedział
wczoraj o swych uczuciach do Juliany.
- Nie wiedziałem, że chciałaś wyjść za mąż - oświadczył. - Nie
przypuszczałem, iż byłabyś skłonna związać się tylko z jednym mężczyzną.
- Przecież to i tak nie miało dla ciebie znaczenia odrzekła. - Nie ożeniłbyś się
z utrzymanką, Jack. A ja nie byłam dla ciebie nikim więcej. Te słowa niemal
go poraziły.
- Wyszłabyś za mnie? - zapytał. - Gdybym ci to zaproponował?
- To retoryczne pytanie, nieprawdaż? - zauważyła. -Ale nie. Odpowiedz brzmi
 nie". Chyba miałeś rację, kiedy mówiłeś, że byłeś dla mnie jedynie zródłem
utrzymania. Inaczej nie mogłabym znosić tego wszystkiego aż cały rok.
Pogardzałeś mną, moimi aspiracjami i marzeniami.
Zawsze uważał, że była lepsza od niego w tej grze. Może dlatego, że jego
łatwiej było zranić niż ją. Nawet teraz. Poczuł się, jakby dostał policzek. To
nieprawda. Kochał ją. Była całym jego życiem. I wcale by za niego nie wyszła
- nawet gdyby jej to zaproponował. Ale też nigdy podobna myśl nie zaświtała
mu w głowie.
- Tak - rzekła. - Kochałam Maurice'a. Dla niego byłam osobą godną szacunku
i podziwu. Po tym, co przeżyłam z tobą, była to niezwykła odmiana.
Stawała się coraz lepsza w tej grze. To był dlań drugi policzek. Rok po
rozstaniu z Belle, po dwóch latach czy sześciu - nadal tak samo cierpiał.
Próbował uleczyć się z tego, szukał pocieszenia w ramionach niezliczonych
kurtyzan i kobiet lekkich obyczajów. Teraz jednak znajdę ukojenie w
niewinności - pomyślał przypomniawszy sobie Julianę. Jak mógł o niej
zapomnieć? Tak, jest przecież Juliana.
- Takim właśnie uczuciem darzę Julianę - rzekł. - Jest dla mnie godna
najwyższego szacunku i podziwu.
Oczy Belle - piękne zielone oczy, które widywał jaśniejące miłością i czułością
- nagle stały się puste. Z satysfakcją stwierdził, że zrozumiała ukrytą obelgę.
Miał nadzieję, że zabolało ją to - choć trochę.
- I z pewnością godna, byś poświęcił jej trochę swojego
czasu? - zauważyła. - Chyba powinieneś jej poszukać. Specjalnie tu zostałam.
Pracuję, Jack, choć może ty tego nie rozumiesz. Muszę przemyśleć role i
poszczególne sceny, które zagram w tej sali. Chcę sprawdzić jej akustykę i
wczuć się w atmosferę. Wolałabym zostać sama - jakkolwiek niegrzecznie
brzmi taka uwaga wobec ciebie w domu twoich dziadków.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł nie spojrzawszy już za siebie.
Isabella nie chciała brać udziału w rodzinnej wyprawie po gałęzie i choinę do
przyozdobienia domu. Została wprawdzie uprzejmie zaproszona do Portland
House i traktowano ją raczej jak honorowego gościa niż osobę wynajętą do
pracy, ale czuła się dość dziwnie w tej sytuacji. To taka duża, zżyta rodzina.
Ona była kimś obcym - bez względu na to, jak serdecznie ją przyjmowano. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.