Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przechodząc koło leśniczówki Bogdańskiego, wziąłem moją siekierę, którą zostawiałem
za płotem w ogródku, żeby jej nie dzwigać co dzień na kwaterę i z powrotem na zrąb. Na
podwórzu rozszczekały się psy: Lord, Kazań i Karuś  ulubiony pies leśniczego ten
ostatni. Bezbłędny na dzika. Leśniczy powiedział mi wczoraj, kiedy wstąpiłem rano do
niego spytać, czy mają kwas z kiszonej kapusty, że Tomaszewski nigdy nie wymajstruje
takiego sztucznego mechanicznego psa jak Karuś. Nigdy. Potem pokazał mi leśniczy w
sadzie swoją dumę: odmianę wiśni o nazwie Minister Podbielski. Mówił, że odporna na
mróz i na szarą zgniliznę. Owoce duże i bardzo sokowate.
Na zrębie nie było jeszcze nikogo. Pierwszy dzisiaj byłem. Nazbierałem cienkich
suchych gałązek i zaszedłem do ostatniego z wczorajszych ognisk na mojej działce.
Odgarnąłem z góry popiół, żeby się dostać do żaru, który tam pod popiołem całą noc się
zachował i tlił się. Położyłem nań suche gałązki i podmuchałem, aż strzelił płomień.
Kiedy rozpaliłem porządne duże ognisko, usiadłem na pniu, wyjąłem z torby prowiant i
zjadłem suche, bez herbaty śniadanie. Potem zapaliłem papierosa i czekałem, aż się
dobrze rozjaśni. Kiedy przyszedł Selpka, poszedłem do niego, na sąsiednią działkę, żeby
mnie poczęstował łykiem gorącej herbaty, bo sucho miałem w gardle i chciałem popić
trochę po śniadaniu, a śniegu nie chciało mi się dzisiaj żreć. Wczoraj za dużo się go
nałykałem.
Potem rąbałem ostro do południa. Po południu Nikodem spuścił mi nową porcję
wielkich bojarskich sosen. Ze trzydzieści sztuk. I znowu się zazieleniło na mojej działce.
Bo wszystko, co przedtem powalone, już oczyszczone było, popalone gałęzie i cała
zielenizna, opałówka na kupach, długie nagie pnie trzeba było teraz okorować. Ale do
korowania wezmę się potem. Kiedy oczyszczę to, co mi dzisiaj spuścił Nikodem.
Najpierw skończyć z tym. Trzy, cztery dni. Potem niech mi Nikodem nie spuszcza już
nowej porcji. Będę korował. %7łeby tylko mróz zelżał. Bo niemożliwe będzie korować na
takim mrozie. Potem jak leśniczy z gajowymi postawią znaki ryszpakiem, co nie piłować,
co piłować i gdzie, wtedy wezmę się do piłowania.
Ze zrębu zszedłem dzisiaj wcześniej, bo wczoraj przywiezli mi drzewo na kwaterę i
chciałem je porąbać. Od kilku już dni paliłem u siebie drzewem Babci Oleńki. Kiedy
przyszedłem na kwaterę, do zachodu słońca była dobra godzina. Zjadłem coś, wypiłem
dwie szklanki herbaty i poszedłem do szopy rąbać. Rąbałem do ciemnego zmroku, a
potem poszedłem do sklepu zakupić trochę towaru do jedzenia i wypić piwo. W sklepie
pełno ludzi czekało na autobus do Hopli i do Końskich Dołów i do Głogowa. Według
rozkładu jazdy autobus miał odjazd z Bobrowic szesnasta dwadzieścia, a dochodziła
piąta i jeszcze go nie było. Kobiety milczały, mężczyzni klęli, wszyscy tupali nogami.
 Piwo, szefowa  usłyszałem znajomy głos.
 Dosyć, Peresada  powiedziała Wasylukowa, która, jak wiadomo, była w sklepie
za ekspedientkę.  Już macie dosyć. Idzcie do domu.
 Co dosyć. Komu dosyć ?  krzyczał Peresada.  Piwo chce. Płace i wymagam.
Zauważył mnie w kolejce i od razu się uspokoił. Przepchał się do mnie, wsadził mi do
ręki jakieś drobniaki, piwo  powiedział i pokazał mi ręką, że czeka na mnie w rogu
sklepu. Kiedy dopchałem się do lady, zakupiłem trochę towaru, trochę puszek
rozmaitych, smalcu, żeby go przetopić z cebulą i czosnkiem, trochę jajek, chleba bochen
i władowałem to do torby, jajka na wierzch.
 Aha. I dwa piwa pani da.
 Na miejscu?
 Na miejscu.
Na drutach rozciągniętych wokół kaflowego pieca, co był za ladą, wisiały, grzejąc się
butelki piwa dla klientów, co życzyli sobie cieplejsze.
 Cieplejsze pani da. Spod pieca.
Zapłaciłem, wziąłem torbę i piwa, i poszedłem do Peresady. Dałem mu jego butelkę i
popijaliśmy w rogu. Peresada zrobił mi trochę miejsca na skrzynce, z której przedtem
głośno przepędził kota, i siadłem obok niego.
 Musim my, Pradera, po bimber iść do Czerniawy, bo to już nie można żyć  rzekł
Peresada.  Czterdzieści złotych liter, ty rozumiesz, Pradera?
 Dzisiaj nie mam sił zasuwać do Czerniawy  powiedziałem.
 Nie. Dzisiaj nie. Ja dzisiaj boski już jestem. Parę złotych ja miał, to wypił cztery
piwa i po krzyku. Ale ty słuchaj mnie. W piątek ja sprzedaje dwa metry kneblówki z
mojego przydziału. Po 50 złotych to jest razem 100. Zejdę z roboty trochu wcześniej i
zajdę ja do ciebie na zrąb. I pójdziem my po bimber do Czerniawy. Bo to już nie można
żyć.
 Dobra. Będę na ciebie czekał. A jak my dojechaliśmy, Peresada, w niedzielę z
Hopli do Bobrowic. Ja nic nie pamiętam.
 Ano, ano. Ja tobie zaraz opowiem. Ty nic nie pamiętasz, czort, ale ja pamiętam.
Niemożliwy ty był. Kładł ty się w rowie i nie chciał iść.
 Nie.
 Tak, tak, czort. Niemożliwy ty był. We dwóch my z Batiukiem co kawałek ciebie
dzwigali i ciągli, bo ty się wyrywał i uciekał nam. Kładł ty się w rowie na śniegu. W zaspy
ty skakał. Wyzywał ty nas, żeby my poszli i zostawili ciebie. Przecie ty zamarzłby na kość,
jakby my zostawili ciebie.
 Nie bój. Mróz by mnie ścisnął, to ja bym wstał i poszedł. Nie bój. Ja taki chojrak
byłem, bo wiedziałem, że wy jesteście ze mną. Jakbyście poszli, to ja bym zaraz wstał i
poszedł za wami. Nie bój.
 A gadał ty coś, ale takie dziwne coś. Musi, że to poezje ty deklamował. Zara, zara.
Jak to szło? Aadne dosyć to było. Przed tym, coś tam, przed tym zajazdem, nie, przed tą
karczmą, miły, nie zatrzymuj sań. Nie pij, ty miły, nie pij. Jakoś tak to było. I inne jakieś
poezje ty deklamował.
 Aha.
 Dosyć ładne to było. Nie pamiętam ja wszystkiego, bo też ja miał w czubie sporo.
 Aha.
 I jakieś imię ty mówił. Kobity. Ale dziwne jakieś. Ja nigdy nie słyszał takiego
imienia. Polskie ono było, ale, musi, że ono rzadkie jest, to imię, bo ja nigdy nie słyszał
jego.
 Aha. Wypijesz jeszcze jedno piwo?
 Ty nie pytaj, Pradera, tylko przynieś koledze. Wypiliśmy następne piwo i potem
jeszcze jedno, tak że ja wypiłem trzy, a Peresada siedem i trochę mi zwiotczał przy
siódmym. Musiał chyba jeszcze przedtem coś wypić. Tak wiec na mnie była teraz kolej
wziąć go pod pachę. Podprowadziłem go pod chałupę i zostawiłem pod drzwiami.
Cofnąłem się kawałek w mrok, żeby zobaczyć, czy wejdzie do chałupy, czy się cofnie i
będzie chciał ruszyć na wieś i pętać się po chałupach za szklanką wina. Czy nie daj, Boże,
denaturatu. Chciałem mu tego oszczędzić. Wszedł do domu, wiec poszedłem do siebie,
na kwaterę. Rozpaliłem w piecu, nahajcowałem porządnie, potem zgasiłem światło i
usiadłem na krześle, nogi wyciągnąłem na drugim krześle i popijałem czwarte piwo,
które kupiłem w sklepie po cichu przed Peresada, chowając je do kieszeni. I tak
popijając, siedziałem cichuteńko przy piecu, patrząc na tańczące po ścianach słynne
błyski ognia przebijające przez te trzy słynne szparki w drzwiczkach pieca. Próbowałem
o niczym nie myśleć, ale to o niczym, ale to zupełnie o niczym. Ale, niestety, znowu się
nie udało. Nic a nic. Przeciwnie. Absolutnie odwrotnie. Gniazdem os myślących była
cała moja głowa. Ulem gotującym się od pszczół myślicielek była cała moja głowa.
Przypomniała mi się ta historia, jak młody bohater wyrusza w świat i na początku drogi
ratuje pszczoły przed niedzwiedziem, a na końcu drogi królowa pszczół ratuje go [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.