[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Deana. Logan trzymał broń, którą powalił techa - splamiony krwią róg, który znalazł w grocie
zagród.
Kiedy podeszli, tablica ożyła. Pulsująca, lawendowa linia, która zachowywała swój
kolor od czasu, kiedy Hosteen trafił do hali, teraz pociemniała. Widać było, że nabiera mocy.
Dean przestał się szarpać. Jego twarz ściągnął wyraz skupienia. W jednej chwili
porzucił szaleńczą walkę o wolność i przeistoczył się w czujnego techa stojącego przed
zawodowym problemem.
- Co się dzieje? - zapytał Brad Quade.
Dean wzruszył ramionami z rozdrażnieniem, lekceważąc pytanie i próbując uwolnić
się od przytrzymujących go rąk.
- Nie wiem&
Najar stał przy Hosteenie, podtrzymując go. Nie, Indianin nie mylił się, Surra też to
czuła. To światło ostrzegało o niebezpieczeństwie.
- Musimy się stąd wydostać - Hosteen ruszył chwiejnie do podium.
Logan, Quade, Najar - trzy pary oczu zwróciły się ku niemu. Surra była tuż obok.
- Co się dzieje? - teraz pytanie Quade, a było skierowane do syna, nie do techa.
- Nie wiem! - odpowiedział tak samo Hosteen. - Ale musimy się stąd wydostać - i to
szybko.
Napięcie, które czuł, zaczynało przeradzać się w panikę, prawie taką, jakiej doznał w
dolinie cieni. Logan poruszył się pierwszy.
- W porządku.
- Jasne - dodał Brad Quade.
Pociągnął za sobą Deana, który natychmiast znów zaczął walczyć. Wtedy Najar
wyprowadził pewny cios i tech zwiotczał. Zwiatło pulsowało już wściekłym fioletem. To tu,
to tam, rozbłyskiwały nowe, kolejne gałki. %7łółty pień drzewa błyskawicznie zaczął wrzeć.
Skupili się wszyscy na podium, podtrzymując nieprzytomnego Deana. Hosteen chciał
podnieść rękę, by wykonać gest, który przeniósłby ich do tunelu& i poczuł, że prawe ramię
jest sztywne z bólu i że nie jest w stanie nim poruszyć.
Szum maszyn, który towarzyszył im przez cały czas, nie był już szumem, a raczej
łoskotem. Ożywały coraz to nowe urządzenia.
- Ręce& wyciągnij je nad tym rzędem gałek - wychrypiał do Logana. - Teraz klaśnij.
Szybko&
Dłonie Logana, purpurowe w tym groznym świetle, zetknęły się. Szybowali w
przestrzeni&
Znów ujrzeli światło dnia. Hosteen czuł podtrzymujące go ramię Logana i swój
chwiejny krok, słyszał za sobą szuranie stóp.
Jakiś dzwięk& to nie były już maszyny, lecz bębny, równy rytm, rytm wielu bębnów.
A wszystkich ogarniało przemożne pragnienie wydostania się na otwartą przestrzeń.
Wyszli na krawędz, z której Hosteen obserwował przemówienie Deana. Parł naprzód
za Surrą, która też za wszelką cenę chciała wydostać się z jaskini.
W miarę, jak szedł, czuł się coraz lepiej. Nie było słońca. Niebo przesłoniły
fioletowoczerwone chmury. Gdyby było to pięć miesięcy wcześniej lub pózniej, sądziłby, że
nadchodzi jedna z ulew typowych dla Pory Deszczu.
Logan zatrzymał się. Surra, dwa kroki przed nim, bijąc ogonem, przypadła brzuchem
do ziemi. Wpatrywała się w Bębniących.
Stali tam, wszyscy, którzy przybyli do Błękitnej, w równych odstępach wzdłuż stoku.
Każdy z nich uderzał w bęben w tym niepokojącym rytmie, który w jakiś dziwny sposób
stanowił jedno z gromadzącymi się chmurami.
Przed grupką osadników stał Ukurti. A kilkanaście metrów za czarownikiem zebrali
się wojownicy, stojący w równych rzędach, tu i ówdzie wznosząc drzewca pokoju.
Quade i Najar, podtrzymujący Deana, Hosteen i Logan - pięciu przybyszów przeciw
tysiącu Norbisów. Czy tubylcy przyszli, by wyzwolić Władcę Gromu z rąk bezbożników?
Logan, wciąż podtrzymując brata, wyciągnął drugą rękę w geście pokoju. Ani jedno
oko nie drgnęło, ani jedna dłoń nie zmyliła rytmu. Warkot bębnów otumaniał ich. Sekundy
zmieniały się w najdłuższą minutę życia. Quade i Najar, jak zahipnotyzowani, puścili Deana,
który zrobił sztywny krok naprzód -jeden, drugi& Z zaciętą twarzą szedł ku Ukurti emu.
Hosteen chciał go zatrzymać, ale zdał sobie sprawę, że nie może się poruszyć.
Dean zatrzymał się. Zaczął mówić& ale tym razem jego głos nie był głosem Norbisa.
- Idzcie& idzcie&
Ręka uniosła się do gardła, a palce zaczęły trzeć skórę w poszukiwaniu zgubionej
taśmy.
Ukurti podniósł rękę. Inni czarownicy bębnili dalej, a on sygnalizował powoli. Logan,
Quade i Hosteen powtarzali wiadomość na głos, choć nie rozumieli, dlaczego to robią,.
- My-Którzy-Sprowadzamy-Gromy, w naszej mocy uczyniliśmy to& i grom odpowie,
i odpowie ogień z nieba. Zatrzymaj to swoją mocą, jeśli potrafisz, Władco Fałszywej
Błyskawicy.
Nie było wątpliwości, przemowa ta była raczej oświadczeniem sędziego niż
wyzwaniem.
Fioletowoczerwone chmury przesłoniły już całe niebo, od czasu do czasu przecinane
błyskawicami. Dean kołysał się w przód i w tył wciąż manipulując przy szyi.
Magia& Tak, to była magia, taka, w jaką wierzyli i jaką posługiwali się przodkowie
Hosteena. Uwolnił się z objęć Logana, poczuł przypływ ożywienia. Zapomniał o bólu. Teraz
mógłby krzyczeć z triumfu.
Zapadły ciemności rozjaśniane tylko światłem błyskawic. Bębny nie przestawały
wzywać burzy. Dziwna błękitna poświata ścieliła się na czubkach drzew i gałęziach krzewów.
Nagle - tak jak wtedy, gdy Dean wyzwolił swoją sztuczną błyskawicę używając jej
jako ostrzeżenia i broni - prawdziwy, zrodzony z burzy płomień uderzył w szczyt za nimi.
Odpowiedział mu gwałtowny wstrząs, siłą przypominający trzęsienie ziemi.
Hosteen powstał. Był ślepy, głuchy, wiedział, że tuż obok uderzyło coś z ogromną
mocą. Czuł zapach ozonu, roślinność wokół w jednej chwili zmieniła się w proch.
Czarne burzowe chmury stały się szare. Jak długo już tu leżał? Obok niego Logan
poruszył się i usiadł. Quade podczołgał się do nich, a Najar leżał, jęcząc cicho.
Nieco niżej spoczywał nieruchomy kształt, zza którego wynurzył się czarownik w
pierzastym płaszczu - Ukurti. Norbis uniósł głowę. Spokojnie przyjrzał się czterem
mężczyznom, po czym podniósł rękę, wskazując długim palcem coś poza nimi. Obejrzeli się
równocześnie.
W miejscu, gdzie przedtem było wejście do jaskini, teraz piętrzył się stos wypalonych
głazów. Szczyt góry był dziwnie zniekształcony. Palce Ukurtiego poruszyły się:
- Moc zadecydowała& potęga Bębna przeciw potędze Ukrytych. Niech będzie tak, jak
uczyniła moc.
Odwrócił się i zaczął iść w dół, ku wiosce. Przed nim zstępowały oddziały Norbisów.
Najar podniósł się i chwiejnie podszedł do ciała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pobieranie ^ do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ download ^ ebook
Menu
- Home
- Anne Norton Leo Strauss and the Politics of American Empire (2004)
- Ttb 339 Norton, AndrĂŠ Traum Ohne Wiederkehr
- Golding William Wladca[1].Much
- Andre Norton and Mercedes Lackey Halfblood Chronicles 03 Elvenborn
- Norton Andre Czary Swiata Czarownic
- D.Koontz W Okowach Lodu
- UcześÂ.Jedi.06.Jude.Watson Niepewna.śÂcieśźka
- Susan Elizabeth Phillips Hot Shot
- John Varley Titan
- Jules Verne Off On A Comet
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- anieski.keep.pl
Cytat
Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.