Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Braxtona. Za bardzo się bał, aby podjąć takie ryzyko.
Z rozmyślań wyrwały go odgłosy pierwszych grzmotów. Była dopiero czwarta po
południu, ale niebo gwałtownie pociemniało. Przyspieszył na myśl o ogniu w kominku,
Rachel i szklaneczce whisky.
Wtedy właśnie zauważył we wstecznym lusterku jadący za nim samochód. Wóz
zbliżał się do niego z niebezpieczną prędkością. Wydawało się, że mimo ciągłej linii ten
kretyn chce go wyprzedzić.
W ułamku sekundy uświadomił sobie, co się stanie. Ciemny wóz przemknął obok jak
strzała i zajechał mu drogę. Ale Chance już hamował, trzymając z całej siły kierownicę. Nie
zdziwił się, gdy usłyszał zgrzyt metalu. To tylny zderzak nieznajomego otarł przód jego
wozu.
Wiedział również, że gdyby nie zahamował, spadałby teraz w przepaść po prawej
stronie szosy. Wszystko to rozegrało się w okamgnieniu. Kierowca ciemnego wozu jakby się
opamiętał, skręcił gwałtownie kierownicę, żeby samemu nie spaść w przepaść, po czym dodał
gazu i na następnym zakręcie zniknął Chance'owi z oczu.
Chance zatrzymał samochód. Był wściekły. Jeśli się pospieszy, może jeszcze dopadnie
tego gnojka. Już miał wrzucić bieg, kiedy usłyszał syk powietrza ulatującego z przebitej
opony. Mamrocząc pod nosem przekleństwo, skierował wóz na pobocze. Kiedy gasił silnik,
siąpiący do tej pory deszcz przeszedł w ulewę.
Siedział przez chwilę bez ruchu, zastanawiając się nad dziwnym zbiegiem
okoliczności, który dwukrotnie w ostatnich dniach uratował mu życie. Gdyby kilka dni temu,
pod wpływem niejasnego przeczucia, nie uskoczył w bok, kiedy wszedł do powozowni,
chłodnica roztrzaskałaby mu głowę. I gdyby na widok pędzącego za nim samochodu, nie
nacisnął na czas hamulca, leżałby teraz na dnie przepaści.
Zabębnił w zamyśleniu palcami o kierownicę. To wszystko mu się nie podobało.
Ogarnęły go złe przeczucia. Po raz pierwszy, odkąd przedstawił Rachel ultimatum, zapragnął,
żeby wyjechała do San Francisco. Choć ściskało go w żołądku na myśl o tym, że mogła go
opuścić, dużo gorsza była świadomość, że jest sama na tym odludziu.
Wysiadł z wozu, otworzył bagażnik i wyjął zapasowe koło i lewarek. Szybko zabrał
się do pracy, nie zważając na ulewny deszcz.
Rachel stanęła przed lustrem i przyjrzała się krytycznie swojemu odbiciu. W jednej
ręce trzymała koralową szminkę. Nie chciała, żeby jej makijaż był za bardzo widoczny. To
byłoby zbyt wymowne. Fakt, że nie wyjechała, powinien Chance'owi wystarczyć. Nie jest
przecież tak tępy.
Postawił jej takie samo ultimatum jak kiedyś jego pradziadek swojej żonie, pomyślała.
I zarówno ona, jak i tamta pani Chance dokonały tego samego wyboru. Uśmiechnęła się do
swojego odbicia. Stojąc przed lustrem w sypialni, która należała kiedyś do tamtej kobiety,
Rachel czuła dziwne powinowactwo z prababką Chance'a.
Odłożyła szminkę i podeszła do szafy. Postanowiła nałożyć tego wieczoru spodnie i
żakiet, które miała na sobie w dniu przyjazdu. Były to najlepsze rzeczy, jakie ze sobą wzięła.
Z kuchni doszedł ją smakowity zapach kurczaka duszonego w winie. Poświeciła
mnóstwo starań dzisiejszej kolacji i miała nadzieję, że Chance to doceni.
Jej myśli pobiegły do Gail, z powodu której się tu znalazła. Dlaczego ją okłamała?
Dlaczego nie powiedziała jej, że sama przyznała się do winy? Czyżby kogoś kryla?
Twierdziła, że to Chance ją uwiódł, a następnie fałszywie obwinił. Ale Rachel wiedziała już,
że to nieprawda. Może w życiu Gail był jakiś inny mężczyzna?
Jedyny mężczyzna, o którym wspominała, zanim wybuchł skandal w firmie, to jej
szef, Ed Fraley. W ostatnim czasie wiele o nim mówiła. Czy Fraley odgrywał jakąś rolę w tej
całej sprawie?
To wszystko nie trzymało się kupy. Gail nie miała powodu, żeby przyznawać się do
winy. Chyba że kogoś osłaniała. Rachel przypomniała sobie skomplikowaną intrygę, jaką
uknuła Melinda, żeby dostać pieniądze i poślubić Roarke'a. Jak daleko posunęłaby się Gail,
żeby zdobyć mężczyznę, na którym jej zależało?
Ledwo słyszalne skrzypienie podłogi w holu na dole wyrwało ją z tych rozmyślań.
Zamarła i wytężyła słuch. Cisza. Musiała się przesłyszeć. Spojrzała na zegarek i zmarszczyła
brwi. Zrobiło się pózno. Chance powinien już wrócić.
Słaby, ale wyrazny dzwięk doszedł ją od strony schodów. Ciarki przebiegły jej po
plecach. Tym razem nie miała już wątpliwości. Instynkt mówił jej, że ktoś jest w domu.
Mimo paraliżującego strachu zmusiła się, żeby podejść do drzwi. Już miała je
otworzyć i wyjrzeć na korytarz, kiedy coś ją powstrzymało.
Chwilę nasłuchiwała. Z korytarza nie dobiegał żaden dzwięk. Panowała złowroga
cisza. Rachel zamknęła drzwi i przekręciła klucz w zamku. W odpowiedzi usłyszała
pospieszne kroki. Ktoś wbiegał po schodach.
Rachel rzuciła się do okna. Musi się stąd wydostać. Otworzyła francuskie okno i
wyjrzała na zewnątrz. Miała przed sobą zapadający się balkon.
Kroki ucichły przed jej sypialnią. Ktoś próbował otworzyć drzwi, szarpiąc gwałtownie
za gałkę. Rachel nie wahała się ani chwili dłużej. Wyszła na zewnątrz, modląc się, by nie
spadła w dół wraz ze zbutwiałym balkonem. Podłoga balkonu jęknęła i zaskrzypiała pod jej
stopami. Rachel przesunęła się ostrożnie do barierki i spojrzała w dół. Musi przedostać się na
dach werandy. To jedyna droga ratunku.
Deszcz lał jak z cebra, sklejając jej włosy i mocząc ubranie. Przerzuciła nogę przez
balustradę i zawisła na kilka sekund nad werandą. Odległość od balkonu była większa, niż jej
się wydawało. Kiedy usłyszała trzask łamiącego się drewna, puściła balustradę i wylądowała
na daszku werandy.
Całe szczęście, że Chance naprawił go zaraz po jej przyjezdzie, pomyślała.
Przeczołgała się do krawędzi dachu i obejrzała za siebie. W oknie sypialni nie było widać
nikogo.
Jeśli okaże się, że to tylko znajomy Chance'a, zrobi z siebie wariatkę. Ale znajomy
podjechałby pod dom samochodem, a nie zakradałby się jak ten osobnik. Może to jakiś
włóczęga, szukający schronienia przed deszczem.
Skórzane pantofle poślizgnęły się na mokrym drewnie i Rachel upadła na ziemię.
Tłumiąc jęk, wstała i ruszyła biegiem w kierunku powozowni.
Pierwszy strzał padł tuż przed grzmotem. Rachel nie była nawet pewna, czy się nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.