Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

męczeństwie.
Ojcowie spojrzeli na niego z niechęcią, lecz surowy zwykle przeor podszedł do
płaczącego braciszka i utulił jego strwożoną głowę serdecznie.
- Synaczku mój, Bóg z tobą, nie lękaj się. Wiele ludzi życie całe trapi się i męczy, by
osiągnąć to, co ty w jednej godzinie otrzymasz. Chrystusowyś wojak, a przed bitwą drżysz? Bój
dla nas może być tylko chwałą i zwycięstwem! Cóż ci śmierć? Zali prędzej czy pózniej nie
umrzesz? Zaliś się nie narodził po to, aby umrzeć i chwały wiecznej dostąpić?
Długo jeszcze prawił ku podniesieniu serc braci, za czym poszli do refektarza spożyć
ubogą wieczerzę, z bobu i placków jęczmiennych złożoną. Nie mieli serca do jedzenia, lecz
przeor jeść im rozkazał, by ciało osłabłe nie zdradziło ducha.
Od przewozu powrócili bracia Serafin i Maciej, których posłano zobaczyć, czy miejscy
nie zapomnieli porąbać i wyciągnąć na brzeg promu. Powiadali, że owszem, prom rozrąbany z
wodą jest puszczony, miasto zaś puste, jakoby wymarłe. Jeno że do puszczy mało wiele ludzi
uszło. Co przedniejsi mieszczanie zostali w grodzie ukryci. Powiadali, że wojska książęce
przyjdą pewno miastu w pomoc i piekielników odeprą, a wtedy - wojsko jak wojsko; ciury wnet
zaczną opuszczone mieszkania rabować. Pod miastem w skale wykute znajdowały się długie,
poplątane lochy. Tam się oni schronili, wejście suchym chrustem dla niepoznaki założywszy.
Przeor kiwał smutnie głową, nierad tym wieściom. On wiedział, że wojewodowie,
krakowski Włodzimierz i sandomierski Pakosław, cofnęli się z rycerstwem za Chmielnik, nie
kwapiąc się bronić miasta, zaś płochliwy książę Bolesław ujechał już z dworem na Węgry. Nie
uratuje miasta nikt...
Odśpiewali modlitwy i legli spać w kościele, pokładając się blisko jeden drugiego. Pod
sklepieniem drżało różowe światło łuny i sen nie imał się powiek. Kunsztowny zegar na wieży,
przez biskupa Gedeona z Niemiec sprowadzony, łomotał głośno wśród ciszy niby warsztat
tkacki, a co godzina, zgrzytnąwszy, wydzwaniał powolne zbliżanie się przeznaczenia. Noc
jednak przeszła spokojnie. Gdy słońce zeszło na niebie, przeor z braćmi odśpiewał jutrznię, po
czym co rychlej z ojcem Sylwinusem wdrapali się na okienny wnęk wieży, by stamtąd wyjrzeć
na świat.
Auny zgasły wobec wspaniałości słońca, ale, jak okiem zasięgnąć, ze wszystkich stron
widnokręgu ścieliły się dymy. Wlokły się gęstym pierścieniem, unosiły ciężką chmurą,
zaciemniały krańce nieba, z każdą chwilą stawając się bliższe. Tuż ponad ziemią drżał pasek
dymu białego, przetykanego skrzącymi ogniami. Tak czasem w łanie dostałego żyta rozpleniony
mak zakwitnie i przebija gorącą czerwienią poprzez biel zrałego zboża... Wał ten, mieniący się
ogniem, sunął szybko naprzód; to płonęło zboże na pniu, i, gdzieś okiem wyjrzał, stały w ogniu
sandomierskie urodzajne łany. Ogień doszedł do wilgotnych łęgów nadbrzeżnych i przygasł.
Duszący biały dym napełnił mury. Gdy opadł, na szarym popielisku zbóż zaciemniały chmary
jezdzców. Widzieli się z dala podobni do stada szarańczy lub myszy. Z niezmierną szybkością
zbliżali się ku rzece i w kilka pacierzy obaj zakonnicy mogli już rozróżnić poczwarnych
jezdzców na pochwarnych koniach pędzących z dymem wskróś zwęglonych pól. Tak, to oni byli,
piekielnicy, Tartari, słusznie takimi nazwani... Na spustoszenie i nieszczęście świata w
bezludnych stepach azjatyckich wyrojeni. Bicz Boży... koniec wszystkiego...
Obaj ojcowie spojrzeli na rzekę, jedyny wątły ratunek. Po świętojance wody już spadły i
płynęła pośród dymów obojętna i niegrozna. Nie powstrzyma ta Wisełka przeznaczenia! Nie
wzniesie się nagłą przeszkodą...
Zeszli na dół, gdyż zbliżała się pora modlitwy. Gdy śpiewać kończyli, straszliwe wycie
uderzyło w okna. Tatarzy przeszli przez rzekę. Nie bacząc na to, przeor włożył ornat koloru
purpurowego, gdyż taki na tę niedzielę wypadał, i wyszedł z mszą świętą przed ołtarz. Potem
komunikowali wszyscy, a ojciec Rafał jął odprawiać sumę. Tak zeszło południe. W okna bił żar i
swąd. Z otworu wieży ujrzeli widok straszliwy: miasto zdobyte było i w płomieniach, zaścielone
gęsto trupem. Wśród płonących domów uwijali się Tatarzy, przetrząsając domy, wyciągnięte z
nich przedmioty składając na jeden stos poza granicą pożaru. Mieli sine, drapieżne wargi
upiorów, żółte, posępne lica zmory, a cali w kosmatej odzieży zdali się podobni straszliwym
wilkołakom ze snu. Nie opodal stosu zagrabionych rzeczy stał żałośliwy tłum jeńców,
związanych i pilnie strzeżonych. Przeor żegnał ich krzyżem z okna, błogosławiąc głośno, choć
słyszeć tego nie mogli. Dojrzeli jednak dłoń wysuniętą przez kraty Tatarzy i wnet kilkadziesiąt
strzał pierzastych syknęło zjadliwie przy oknie. Nie bacząc na to, kończył przeor błogosławić, po
czym zsunął się na dół, bo już czas był na nieszpory. Zpiewali litanię, każdej chwili oczekując
wrogów, ale wrogowie nie spieszyli się, chcąc wpierw zniszczyć do cna miasto. Jakoż pod
wieczór nieludzkie krzyki wstrząsnęły murami. Skoczyli do okien na wieży; to Tatarzy odkryli
podziemia i rozpalili u wejścia wielki ogień. W ogniu tym dusiły i piekły setki ludzi. Niektórzy,
oszaleli z trwogi, przedzierali się przez płomień i z palącymi szaty wypadali na świat Boży, gdzie
Tatarzy wśród chichotów przebijali ich spisami lub wpychali w płomienie z powrotem.
Z podziemi dobywał się przeciągły krzyk konania, śmiertelny, mrożący krew w żyłach,
po nim zaś zapadła cisza, stokroć od krzyku straszniejsza. Noc zeszła z wolna nad obrazem
piekła. W kościele żar panował nie do wytrzymania i widno było jak w dzień. Wrzeszczeli kłócąc
się o łup Tatarzy, płakały gdzieś zabrane w jasyr dzieci. Godziny sunęły z wolna, nieskończenie
długie, odbierając zakonnikom odwagę i moc. Trzymali się cały dzień, sprężeni wolą przeora w
jedną wolę niezłomną i wiarę, lecz wysiłek był zbyt długi i sił im już nie stawało. Więc jedni z
cicha płakali, a drudzy głośno mówili, że lepiej by było samemu sobie śmierć zadać, nizli potem
w płomieniu lub wymyślnych mękach ginąć. Sadok klęczał na stopniach ołtarza, pełen
śmiertelnego żalu. Zali nie utrzyma do końca tej garstki? Nie o sobie myślał, ale o nich. Chciał
pospołu z nimi wejść do dziedzictwa wiekuistego. Pragnął dla tych wojów swoich chwały i
zwycięstwa, a oto, zamiast mocy, widział w nich rozterkę i nikczemną ludzką słabość. Przeliczył
oczyma otaczające go głowy i ujrzał z bólem, że połowa zaledwie została. Gdzież reszta? Skryli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.