Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- I pójdziesz spać - szepnął, rozpinając zamek błyskawiczny jej sukienki. - W
moich ramionach. Tam, gdzie jest twoje miejsce.
- Domenico! - zaprotestowała, ale otoczyła ją przyprawiająca o zawrót głowy
mgiełka namiętności i odebrała siłę, by się sprzeciwiać.
Arlene uniosła twarz do pocałunku i zarzuciła Domenicowi ręce na szyję.
Nie zasnęła ani na chwilę. Przez resztą nocy planowała swoje pożegnanie. Nie
będzie łez, lamentów, rozpaczliwego przytulania. Niezależnie od tego, ile ją to
będzie kosztowało, pozostanie opanowana.
Gdy nadszedł świt, cicho wstała, umyła się i ubrała. Wyglądała na
zadziwiająco spokojną, a przecież wewnątrz cierpiała jak potępieniec.
Domenico czekał na nią, też już ubrany.
- Mamy jeszcze czas na śniadanie przed wyjazdem na lotnisko - stwierdził.
Ale ona to przewidziała i miała gotową odpowiedz.
- Nie musisz ze mną jechać - powiedziała razno. - Umówiłam się na śniadanie
z Gail.
- Wobec tego wezwę samochód i we troje możemy...
- Nie, Domenico - przerwała mu. - Nie będzie samochodu ani śniadania dla
trojga. Nie jestem dobra w długich pożegnaniach, więc zróbmy to szybko. Teraz.
- Ale, cara, skąd taki pośpiech? Liczyłem, że będziemy mieli czas, by
porozmawiać o...
80
S
R
- Powiedzieliśmy sobie już wszystko. Pozostaje mi tylko powtórzyć jeszcze
raz, jak bardzo jestem ci wdzięczna za to, co dla mnie zrobiłeś.
- Więc pozwól chociaż, bym cię odprowadził do recepcji. - W jego głosie
brzmiało zdziwienie, a także żal.
I przedłużać tę torturę?
- Nie!
Wziął ją za rękę, przyciągnął bliżej.
- Naprawdę chcesz, byśmy się tu pożegnali?
- Tak.
Objął jej twarz rękami. Jego oddech musnął jej czoło, a piękne, niebieskie
oczy wpatrywały się w nią uporczywie.
- Nie musi tak się stać.
- Tak, Domenico, musi - odparła. Ta bliskość tylko zwiększała jej ból. - Na
chwilę nasze ścieżki się skrzyżowały, i chociaż było to piękne, gdy trwało, było
też...
Zabrakło jej słów. Nie mogła umniejszać tego cudu, jaki stał się ich udziałem.
- Jakie, Arlene? - spytał, a stalowy ton jego głosu przejął ją chłodem.
- Przemijające. To była po prostu... jesienna idylla. - Wzruszyła ramionami. - I
teraz się skończyła. Ty masz swoje życie, ja mam swoje. Oboje wiemy, że żyjemy w
innych światach, więc nie udawaj, że jest inaczej.
Patrzył na nią nieodgadnionym wzrokiem przez długą chwilę.
- Masz rację - powiedział w końcu. - Romanse na odległość nigdy do mnie nie
przemawiały. Lepiej od razu położyć temu koniec. %7ładnego z nas nie
usatysfakcjonowałby spędzany od przypadku do przypadku wspólny weekend.
- Właśnie. To, co nas łączyło, było nieprawdopodobne. Idealne. I niech tak
pozostanie. - Spróbowała obdarzyć go jeszcze jednym olśniewającym sztucznym
uśmiechem, ale twarz miała jak z drewna.
Ze łzami napływającymi do oczu, drżącymi ustami pocałowała go w policzek.
81
S
R
- Jeszcze raz ci dziękuję. Za wszystko.
Otoczył ją ramionami. Poczuła jego usta na czole i wiedziała, że musi uciekać
natychmiast albo nie dotrzyma obietnicy, jaką sobie dała, że w ostatniej chwili się
nie załamie.
- Do widzenia, Domenico - szepnęła i, chwytając torebkę i walizkę,
skierowała się do drzwi.
W ostatniej minucie, zanim przekroczyła próg, usłyszała jeszcze jego głos:
- Arlene, nie odchodz.
Nie obejrzała się. Nie mogła.
- Muszę.
Usłyszała jego westchnienie.
- Więc idz, jeżeli musisz. Ale zrób to szybko.
Domenico leciał do Chile swoim samolotem. Będzie w Santiago koło
dziewiątej, gotowy do rozpoczęcia dnia pracy. I wystarczająco daleko od
wszystkiego, co ma związek z Arlene Russell.
Ogólnie rzecz biorąc, powinien być zadowolony, że tak chętnie odeszła. A on
wypełnił wszystko, do czego się zobowiązał, i wypełnił to dobrze. Arlene nawiązała
użyteczne znajomości, wywarła wrażenie na wszystkich, na których było warto.
Teraz z czystym sumieniem mógł podążać dalej do następnego celu.
Jednak przez cały długi lot do Ameryki Południowej Arlene nie opuszczała
jego myśli. Gorzej, nie opuszczała jego serca.
Zły na siebie, zamknął oczy. Lepiej byłoby mu z kimś takim jak Ortensia,
która nawet przez sto lat nie zdołałaby przewrócić jego życia do góry nogami.
%7łyjemy w innych światach, powiedziała Arlene, i to była prawda.
Sardynia to kraj o odwiecznych obyczajach, tak odmienny kulturowo od
innych rejonów Europy, że nawet Włosi czują się tam jak cudzoziemcy. A on jest
Sardyńczykiem do szpiku kości. Ma we krwi te szmaragdowe morza,
82
S
R
nieobłaskawione góry i ostry wiatr sirocco. Mógłby mieć rezydencje we wszystkich
krajach świata, ale tylko na Sardynii czuł się jak w domu. Nie potrafiłby zamieszkać
na stałe gdzie indziej. Ale Arlene jasno powiedziała, że wiąże swoją przyszłość z
winnicą, która znajduje się na drugim końcu świata.
Wspominał jej nogi, długie i gładkie, owijające się wokół niego w spazmie
rozkoszy... Sama myśl o tym, że mogłaby robić to samo z innym mężczyzną,
przyprawiła go o furię. Arlene należy do niego.
Tyle że go nie chce. A on jest głupcem, sądząc, że tych kilka nocy wystarczy,
by stworzyć stały związek. W Santiago ma wiele znajomych, które pomogą mu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.