Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Luter ani drgnął. Stał zupełnie nieruchomo, przenosząc wzrok to na jednego, to na
drugiego.
- Nie zawiera \adnych chemikaliów ani konserwantów.
- Nie wiem, jak to robią, \e tak długo zachowuje świe\ość.
Dodają chemikalia i konserwanty, miał ochotę powiedzieć Luter.
Raptem zalała go fala ostrego głodu. Niewiele brakowało i ugięłyby się pod nim nogi,
omal nie wykrzywił nieprzeniknionej dotąd twarzy. Bardzo polepszył mu się węch, co
musiało być efektem ubocznym intensywnej diety, którą stosowali ju\ od dwóch tygodni.
Mo\e doszedł go zapach pysznego keksu Mabel - nie był tego pewien - w ka\dym razie
ogarnął go niepohamowany głód. Musiał coś zjeść. Nagle poczuł, \e ma ochotę wyrwać
Kendallowi torbę, otworzyć ją i zapchać sobie usta keksem.
Ale po chwili głód złagodniał. Luter zacisnął zęby, odczekał chwilę i odprę\ył się.
Kistler i Kendall byli tak pochłonięci rutynową prezentacją, \e niczego nie zauwa\yli.
- Mało ich dostajemy.
- Cieszą się taką popularnością, \e musimy je reglamentować.
- W tym roku przyszło tylko dziewięćset porcji.
- Dycha za porcję i zbierzemy dziewięć tysięcy na zabawki.
- W zeszłym roku kupił pan pięć.
- W tym wezmie pan tyle samo?
Tak, przypomniał sobie Luter. Rzeczywiście, w zeszłym roku kupiłem pięć keksów.
Trzy zawiozłem do biura i potajemnie podrzuciłem kolegom. Pod koniec tygodnia od
ciągłego przenoszenia z biurka na biurko przetarły się papierowe torby. W końcu, tu\ po
Wigilii, Dox wrzuciła je do kosza na śmieci.
Nora dała dwa keksy fryzjerce. Fryzjerka wa\yła sto trzydzieści sześć kilo i zbierała je
tuzinami, dzięki czemu a\ do czerwca nie musiała kupować \adnego ciasta.
- Nie - odparł w końcu Luter. - W tym roku sobie daruję. Zamilkli. Kistler spojrzał na
Kendalla, Kendall na Kistlera.
- Słucham?
- W tym roku nie chcę keksu.
- Czy pięć kawałków to za du\o? - spytał Kistler.
- Tak, o pięć - odrzekł Luter, powoli krzy\ując ręce na piersi.
- Nie kupi pan ani jednego? - spytał Kendall z niedowierzaniem w głosie.
- Ani jednego.
Kendall i Kistler nie mogli wyglądać bardziej \ałośnie.
- Nadal sponsorujecie zawody w łowieniu ryb dla niepełnosprawnych dzieci? - spytał
Luter. - Te czwartego lipca?
- Jak co roku - powiedział Kistler.
- Znakomicie. Przyjdzcie do mnie latem i dam wam sto dolarów na zawody.
Kistler zdołał wymamrotać coś w rodzaju:  Dziękujemy .
Po kilku niezręcznych minutach wreszcie wyszli. Luter wrócił do kuchni, ale stół był
ju\ pusty. Zniknęła i Nora, i jego talerz z dwoma ostatnimi kawałkami gotowanej na parze
ryby, i szklanka z wodą, nawet serwetka. Zniknęło dosłownie wszystko. Rozwścieczony
wpadł jak burza do spi\arni, gdzie znalazł słoik masła orzechowego i kilka czerstwych
krakersów.
ROZDZIAA 9
Ojciec Stanleya Wileya zało\ył firmę w roku 1949. Beck umarł tak dawno, \e nikt nie
wiedział, dlaczego nad drzwiami wcią\ wisi tablica z jego nazwiskiem. Wiley i Beck: ładnie
to brzmiało, poza tym zmiana nagłówka na papierze firmowym byłaby zbyt kosztowna. To
zdumiewające, ale jak na spółkę istniejącą na rynku od pięćdziesięciu lat, prawie wcale się nie
rozrośli. W dziale podatkowym mieli dwunastu wspólników, a w rewizyjnym około
dwudziestu. Ich klientami były średniej wielkości spółki, które nie mogły sobie pozwolić na
zaanga\owanie firmy o zasięgu krajowym
Gdyby przed trzydziestoma laty Stanley Wiley miał większe ambicje, Wiley i Beck
mogliby chwycić wiatr w \agle i stać się prawdziwą potęgą. Rzecz w tym, \e Stanley ambicji
nie miał, dlatego wspólnikom nie pozostawało obecnie nic innego, jak udawać, \e zadowala
ich status tak zwanej  firmy butikowej .
Luter właśnie planował kolejny wypad do centrum handlowego, gdy nagle jak spod
ziemi wyrósł przed nim Stanley z długą kanapką, z której zwisała wystrzępiona sałata.
- Masz chwilę? - wymlaskał z pełnymi ustami.
I zanim Luter zdą\ył odrzec tak, nie, albo czy mo\emy załatwić to szybko, Stanley
usiadł w fotelu. Nosił komiczne muszki, a jego tanią, granatową marynarkę zdobiły plamy po
atramencie, majonezie i kawie. Był niechlujem, a jego gabinet czarną dziurą, w której
dokumenty przepadały bez śladu na wiele miesięcy.  Zajrzyj do Stanleya - tak radzono tym,
którzy szukali zaginionych papierów bez nadziei, \e kiedykolwiek je znajdą.
- Podobno rezygnujecie z naszej kolacji - powiedział, pracowicie \ując. Lubił chadzać
korytarzami z kanapką w jednej i butelką wody mineralnej w drugiej ręce, jakby był zbyt
zajęty, \eby zjeść normalny lunch.
- Nie chcę nikogo urazić, ale w tym roku odpuszczamy sobie wiele rzeczy - odparł
Luter.
- A więc to prawda.
- Prawda. Nie będzie nas.
Stanley zmarszczył czoło, przełknął prze\uty kęs i spojrzał na kanapkę w
poszukiwaniu najbardziej apetycznego miejsca. Pełnił funkcję wspólnika zarządzającego, nie
szefa firmy, a Luter był wspólnikiem od sześciu lat. Nikt od Wileya i Becka nie mógł go do
niczego zmusić.
- Przykro mi to słyszeć. Jayne będzie rozczarowana.
- Napiszę do niej list.
Zwiąteczny wieczór w towarzystwie kolegów z firmy nie był nawet taki straszny: miła
kolacja w sali bankietowej na piętrze starej restauracji w centrum miasta, dobre jedzenie,
zacne wino, kilka przemówień, orkiestra i tańce do póznej nocy. Oczywiście obowiązywały
stroje wieczorowe i panie robiły wszystko, \eby dorównać kole\ankom, jeśli chodzi o
bi\uterię i suknie. Jayne Wiley była uroczą kobietą i zasługiwała na kogoś lepszego ni\
Stanley.
- Robicie to z jakiegoś konkretnego powodu? - spytał z nieukrywanym
zainteresowaniem.
- Odpuszczamy sobie wszystko. Choinkę, prezenty, cały ten kram. Pieniądze
przeznaczamy na dziesięciodniowy rejs po Karaibach. Blair wyjechała i musimy trochę
odpocząć. Wszystkie zaległości nadrobimy w przyszłym roku, najdalej rok pózniej.
- Zwięta są co roku, no nie?
- Fakt.
- Słyszałem, \e schudłeś.
- Cztery i pół kilo. Pla\e czekają.
- Zwietnie wyglądasz. Podobno się opalasz.
- Tak, trochę. Inaczej nie wytrzymałbym na tamtejszym słońcu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.