Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się do pomocy.
Kiedy Angus doszedł do samochodu, zastał tam już Betty z kocami. Owinęła nieprzytomną
dziewczynę, delikatnie osuszyła jej włosy i wsunęła je pod pled, aby nie przeszkadzały.
Malcolm złapał drugi koc z szerokim, czerwonym szlakiem i-narzucił go na skąpo odziane ciało
kuzyna. - Wsiądzcie szybko do samochodu - powiedziała babcia.
- Tu nie można dla niej więcej zrobić, a zbyt trudno jest wspiąć się do domu na urwisku. Niech ktoś
pośle po doktora. - Rose już po niego pobiegła - powiedziała cicho Betty.
- Zjawi się pewnie niebawem...
- Tutaj są dwa termofory. Betty, włóż jeden pod jej ręce, a drugi pod nogi. Angusie, owiń się porządnie
tym kocem. Musimy szybko ruszać. Jacqueline, odjedzmy stąd jak najszybciej.
Jacqueline, milcząca i blada, prowadziła po piasku jak szalona, kilkakrotnie nawet wjeżdżając w
wodę, w miejscach, gdzie wydmy tarasowały drogę. Malcolm, poważny i przejęty, stał na zderzaku,
trzymając się dachu kabrioletu, a Betty, o której wszyscy zapomnieli, biegła za nimi wśród deszczu, z
przemoczonymi nogami, dysząc i szlochając, potykając się i przewracając. Wszyscy byli przekonani,
że Sheila nie żyje. Tymczasem Marget Galbraith przystanęła w połowie drogi w górę urwiska, aby
odetchnąć i odgarnąć mokre włosy. Zwróciła oczy ku okrutnemu morzu, popatrzyła na ostre skały i
zadrżała, po czym rzekła na głos: - Dzięki Ci, dobry Boże!
Wspięła się na górę, aby w domu oczekiwać wiadomości. Gdy tylko samochód się zatrzymał, babcia
mimo drżenia w kolanach pobiegła do domu.. - Janet, jak najszybciej rozpal ogień na kominku - za-
komenderowała od drzwi. - Już to zrobiłam, proszę pani.
Janet spędziła większość czasu przy oknie na drugim piętrze i widziała, jak dwaj mężczyzni
wychodzili z wody. Widziała na rękach jednego z nich bezwładne ciało. Jej oczy były czerwone od łez
i pełne pytań, których jednak nie ośmieliła się wypowiedzieć.
- Doktor będzie za chwilę - powiedziała starsza pani.
- Jedzie górną drogą, widziałam go przez okno. Włożyłam do łóżka ogrzane koce, flanelowa koszula
czeka przy piecu. Jest też gorąca kawa i herbata, jeżeli ktoś miałby ochotę.
Starsza pani posłała jej pełne wdzięczności spojrzenie i otworzyła drzwi, gdy mężczyzni właśnie
wnosili Sheilę do domu, a doktor w tym samym momencie podjechał do furtki.
Jacqueline spędziła dłuższą chwilę w samochodzie, próbując go jak najlepiej zaparkować. Miała
nadzieję, że Angus lub Malcolm przyjdą jej pomóc. Wprawdzie wcale nie potrzebowała pomocy, ale
bała się wejść do domu. Panicznie bała się śmierci. Czy Sheila nie żyje?
Nie rozumiała, dlaczego żaden z mężczyzn nie wyszedł, aby sprawdzić, czy z nią wszystko w
porządku. Zwykle jej szukano, nawet gdy wyszła tylko na chwilę. Teraz jednak nikt się nie pojawił,
więc w końcu powoli, z wahaniem, skierowała się w stronę domu.
Sheilę zaniesiono na piętro. Jacqueline nie wiedziała, czy kuzynka żyje, czy też nie. Słyszała poważne
głosy i pytania zadawane przez panią domu.
Za chwilę na dole pojawiła się Janet, niosąc w dłoni coś ciemnego i mokrego. Wrzuciła to do dużego
emaliowanego wiadra i pobiegła z powrotem z dzbankiem kawy i tacą pełną filiżanek. Służąca nawet
nie spojrzała na Jacqueline, która stała przy oknie odwrócona do niej plecami, wpatrzona w roz-
kołysane fale i drżąca na myśl o śmierci w morskich odmętach.
Zaczęła się zastanawiać, gdzie są Galbraithowie. Zakradła się do kuchni, aby wyjrzeć przez okno na
plażę i spostrzegła nadbiegającą Betty. A po co ona tutaj? Co za idiotka! Czy myśli, że pomoże swemu
mężowi, stojąc obok niego z głupim uśmiechem?
Odwróciła się i jej wzrok padł na mokrą rzecz, którą Janet zniosła z góry i wrzuciła do wiadra.
Wzruszyła ramionami i próbowała odwrócić wzrok, jak gdyby było to coś związanego ze śmiercią, ale
nie potrafiła. Czy to dziura, kilka dziur na przodzie czegoś, co przypominało spódnicę?
Podeszła bliżej. To niebieska wełna, a dziury były najwyrazniej wypalone!
Nagle jej policzki zarumieniły się i dziewczyna szybko się odwróciła.
Czy to sukienka, którą wrzuciła do ognia w dniu przyjazdu Sheili? Czy to ją Sheila miała na sobie,
kiedy tu przyjechała? Może to jedyne ubranie, jakie miała?
Jacqueline coś takiego niemal nie mieściło się w głowie, ale jakoś wyczuła prawdę i napełniło ją dotąd
nie znane uczucie wstydu. Nie wiedziała, co o tym myśleć. Ona, Jacqueline Lam-morelle, piękna jak
anioł faworytka wszystkich, czuła się zawstydzona. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że taka sytuacja
jest możliwa i nie zgadzała się na nią, ale myśl o byciu odrzuconą nie dawała się uciszyć i
prześladowała ją bardziej niż wcześniejsze rozważania o śmierci.
Uciekła, aby nie patrzeć dłużej na zniszczoną sukienczynę z dziurami, jej własne dzieło, ale
przechodząc przez jadalnię, usłyszała na schodach kroki Betty.
Aby nie stracić szansy pobawienia się jej zazdrością, Jacqueline zmusiła się do przejścia dalej.
Dwaj owinięci w koce mężczyzni stali na korytarzu przed drzwiami pokoju Sheili, pijąc kawę, której
Janet stale im dolewała, i prowadząc cichą, poważną rozmowę. Nagle wydali się * Jacqueline
niezwykle odlegli. Nie podnieśli na nią oczu, nawet nie zauważyli jej przyjścia. Kiedy sobie to
uświadomiła, nie zostało jej już nic prócz wejścia do pokoju Sheili, choć wcale tego nie chciała.
Sheila leżała na łóżku otulona kocami aż pod brodę, z mokrymi, pełnymi wodorostów włosami
rozłożonymi na poduszce.
Doktor stał u jej boku, sprawdzając tętno, a pochylona babcia starała się wlać jej do ust łyżeczkę
jakiegoś płynu. Oczy Sheili były zamknięte. Ale chyba nie umarła, skoro próbują ją napoić?
A jeżeli Sheila umiera, może każą jej stać przy niej i na to patrzeć! To byłoby straszne!
Mimo to nie odważyła się wyjść na korytarz i stanąć obok dwóch mężczyzn, którzy jej nie zauważali.
Nigdy dotąd nie zdarzyło się jej nic podobnego.
Betty podeszła do łóżka i starała się pomagać, przytrzymując szklankę z lekarstwem. Jacqueline nie
miała nic do roboty. Zawsze zresztą była ozdobą towarzystwa, nigdy służącą.
Kiedy tak stała niepewnie na progu, zastanawiając się, co ze sobą począć, Sheila otworzyła oczy i
spojrzała w jej stronę. Widać było, jak wraca jej przytomność. Nagle przemówiła.
- Przepraszam, że cię uderzyłam, Jacqueline! - rzekła niezwykle słabym, lecz wyraznym głosem. -
Bałam się... że Bóg zabierze mnie... do siebie... zanim... będę miała szansę powiedzieć ci... jak bardzo
mi wstyd... że tak się... uniosłam! Wybacz mi... proszę!
Jej głos był słodki, a choć taki słaby, Jacqueline miała jednak pewność, że słychać go było także na
korytarzu. Zorientowała się, że dwa męskie głosy ucichły, gdy Sheila wypowiedziała pierwsze słowo.
Piękność zaczerwieniła się po same uszy. Stała jak wrośnięta w ziemię, niezdolna poruszyć się ani
przemówić, ani nawet opanować twarzy, która wyrażała jedynie konsternację. Zauważyła, że dwie
pary bosych nóg przeszły przez korytarz i stanęły na progu. Czuła, że utkwione w niej były dwie pary
poważnych oczu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.