Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

miejscowy lekarz, doktor Ned Renfro. Nie opowiedziała mu
tylko o swoim przerażeniu, o tym, jak nie umiała sobie poradzić
ze strachem o dziecko.
- Muszą założyć jej metalowe klamry na ramię, nastawić
bark i obojczyk. Będzie miała założony tymczasowy gips
i szynę, a kiedy zejdzie opuchlizna, pewnie jeszcze jeden gips.
Ale myślą, że kręgosłup nie został uszkodzony.
- Dzięki Bogu - wyszeptał Kyle. Lęk o Caitlyn niemal go
sparaliżował.
- Mam nadzieję, że nie kłamali. Mówili, że nic poważnego
się nie stało. - Poczuł na koszuli jej gorące łzy. Wiedział, że
Samantha trzymała się dzielnie, dopóki go nie zobaczyła. Dopiero
teraz pozwoliła sobie na chwilę słabości.
- Nie trać wiary - pocieszał ją, chociaż sam z trudem ją
utrzymywał. Pocałował Sam w czubek głowy i mocno przytulił.
- Przetrwamy to. We troje.
Sam miała wrażenie, że rozpada się na kawałki. Przywarła
do Kyle'a, starając się nie poddawać rozpaczy. Nadal się bała,
że operacja ujawni jakieś nowe obrażenia, których lekarze nie
przewidzieli. A jeśli kręgosłup Caitlyn jednak ucierpiał? Nawet
najlepsi lekarze się mylą. Czy to możliwie, że ten mały diabełek
nie będzie już puszczał kaczek na rzece, łapał raków, jezdził
konno ani chodził?
Dlaczego Sam była taka niedbała? Gdyby tylko zobaczyła,
że Caitlyn wychodzi z domu. Gdyby radio nie grało tak głośno.
Gdyby wcześniej się domyśliła, że córka poszła przez pola na
ranczo, jak to robiła setki razy. Ale Sam zareagowała zbyt wolno
i kiedy zobaczyła Caitlyn na grzbiecie Jokera, było już za
pózno. Będzie dobrze, musi być dobrze, powtarzała sobie, ale
nie mogła przestać się zamartwiać.
- Nigdy sobie nie wybaczę, że nie znalazłam jej, zanim
dosiadła tego konia...
- Nie dręcz się tym - wyszeptał Kyle. - Nie jesteś niczemu
winna.
- Ale...
- %7ładnych ale. - Mówił cicho, minę miał poważną. - Jesteś
najlepszą matką na świecie. Chodz, usiądziemy. - Stanowczym
gestem ujął ją za ramię.
Siedzieli razem na kanapie, nie patrząc nawet na stare czasopisma
i kawę. Spojrzała na niego i zrozumiała, że jeśli nawet
Kyle nie kocha jej, to dla dziecka zrobi wszystko. Sekundy
mijały, a ona bała się, że za chwilę oszaleje.
- Nie martw się - powtarzał Kyle raz po raz, chociaż w jego
oczach również widziała strach.
- Wiesz, że pozwoliłam uciec Jokerowi.
- Randy go odnajdzie.
W gardle ją ściskało, mówiła z trudem.
- Kiedy zobaczyłam Caitlyn, wbiegłam do zagrody przez
bramę i pewnie zapomniałam ją za sobą zamknąć. Nie wiem
dlaczego.
- Pewnie myślałaś o naszej córce. Do diabła, ten koń się
nie liczy. Nie mówmy o nim.
- Ale on jest bardzo drogi. Należy do Granta i . . .
- I mam ochotę zastrzelić tego narowistego drania. Joker
od samego początku mi się nie podobał.
- Nie możesz odgrywać Rhetta Butlera i winić konia za
wypadek Caitlyn. - Sam odgarnęła włosy z czoła.
- Dlaczego?
- Bo to moja wina - oznajmiła. Nie miała zamiaru zrzucać
na nikogo odpowiedzialności. - Powinnam bardziej uważać.
- Brałaś prysznic.
- Tak, i nie słyszałam, jak Caitlyn woła przez drzwi, że
idzie na twoje ranczo. Nie pozwoliłabym jej iść tam samej,
ale drzwi były zamknięte, grało radio i szumiała woda. W ogóle
nie wiedziałam, że coś do mnie mówiła. Dowiedziałam się
o tym dopiero w drodze do szpitala, kiedy na chwilę otworzyła
oczy i wszystko mi powiedziała. O Boże, gdyby tylko... -
Głos jej się załamał i łzy zebrały się w kącikach oczu.
- Cii. Nie zadręczaj się. - Splótł jej palce ze swoimi. - Nie
powinienem był wyjeżdżać. Gdybym nie pojechał na to cholerne
posiedzenie w Minnesocie...
- Ale pojechałeś, a Caitlyn wiedziała, że nie powinna chodzić
na ranczo, kiedy ciebie tam nie ma.
- To już się nigdy nie powtórzy - przysiągł Kyle, patrząc
jej prosto w oczy.
- Akurat. - Potrząsnęła głową z niedowierzaniem. Znała
upór swojej córki. - A jak temu zapobiegniesz?
- Nie spuszczę jej z oka.
- Ach, tak...
- Mówię poważnie, Sam. W Minneapolis wiele sobie przemyślałem.
Dużo myślałem też po twoim telefonie, i w czasie
lotu do Jackson. Rozważyłem sytuację ze wszystkich stron i doszedłem
do wniosku, że mamy tylko jedno rozwiązanie. Musimy
się pobrać. Tak jak trzeba. I nie będzie to żadne małżeństwo
z rozsądku.
- Słucham? - Gwałtownie uniosła głowę i popatrzyła mu
w twarz. Zobaczyła na niej determinację.
- Kocham cię, Sam. Chcę, żebyś została moją żoną.
On ją kocha? Była pewna, że zle go usłyszała, ale serce
niemal wyskoczyło jej z piersi, kiedy zobaczyła w jego oczach
szczere przekonanie i nadzieję. Ale czy może mu zaufać? Już
raz oddała mu serce. Teraz ma zaryzykować i wyjść za niego?
- Kyle...
Wstał i pociągnął ją za sobą.
- Słyszałaś, co powiedziałem?
- Tak, ale...
Spojrzał na nią rozczarowany.
- Kocham cię, do diabła, i chcę się z tobą ożenić!
- Ja też cię kocham - przyznała. Fala szczęścia zalała jej
serce. Kyle otoczył ją ramionami i całował, aż straciła oddech
i zapomniała o wszelkich obawach co do ich przyszłości.
- Posłuchaj, Sam - powiedział, unosząc głowę. - Jest coś
jeszcze.
- Coś jeszcze?
- Chcę uznać Caitlyn za swoją córkę i zmienić jej nazwisko
na Fortune. Chcę, żebyście obie ze mną zamieszkały.
- Z tobą? - Myśl o przeprowadzce do miasta była jak zimny
prysznic, ale jeśli to niezbędne, by poślubić Kyle'a, zgodzi
się na to. On ma rację. Pełna rodzina dla Caitlyn jest najważniejsza.
W dodatku Sam teraz wiedziała, że nie chce przeżyć
reszty życia bez Kyle'a. - Nie wiem, czy Caitlyn spodoba się
w Minneapolis.
- Jestem pewien, że nie zniosłaby tego miasta. - Zacisnął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.