[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tak byłoby dla ciebie najlepiej, sama przecież wiesz.
- Trudno zapomnieć kogoś takiego jak Ron. Czuję, jakbym go miała we krwi. Na
szczęście wkrótce znowu się spotkamy. Powinien nas odszukać w mieście. Mój Boże, on
musi to zrobić!
Martin się wahał.
- Annika, ja... Ja wiem, że teraz wszystkie twoje myśli zajmuje Ron. Ale może kiedyś w
przyszłości... Wiesz, że ja bardzo, bardzo cię lubię?
- Ty? - zdziwiła się. - Ty nie możesz przecież...
- Annika, jest coś, o czym chciałbym ci powiedzieć. Coś paskudnego, czego chyba nigdy
mi nie wybaczysz.
Zwróciła się ku niemu gwałtownie.
- Czy to coś o Ronie?
- Ron, Ron... wciąż ten Ron! Nie, to nie o Ronie. To o mnie. O mnie, nudnym i
nieważnym!
Annika starała się stłumić śmiech, ale jej się to nie udało.
- Drogi Martinie...
W tej chwili w sąsiednim pokoju rozległ się głos Jrgena:
- Długo tam jeszcze zabawicie? Tone znalazła drewno. W pokoju Martina. Co się dzieje z
twoją pamięcią, chłopcze?
Martin spoglądał na Annikę.
173
- Fakt, schowałem je pod łóżkiem - powiedział speszony. - Annika...
- Wracajmy! Oni na nas czekają! - przerwała mu pospiesznie nie dopuszczając do
dalszych wyznań.
Podnośniki hałasowały okropnie, kiedy Martin i Jrgen ciągnęli je za sobą pod górę. Aż
echo niosło się po lesie. Annika przystanęła, odwróciła się i po raz ostatni popatrzyła na
zagrodę Steinheia.
- Zegnaj! - szepnęła. - Nie wrócę tu już. Bo Rona już tu nie ma. Ale żegnaj, królu
Cadallanie, i żegnaj ty, nieznany druidzie, który wyryłeś te ogamiczne runy! %7łegnaj i ty,
młody Feorninie. Spoczywajcie w spokoju nad tym morzem, nad którym spotkała was
śmierć, i niech szum fal kołysze was do snu...
Gdy spostrzegła, że jej pożegnalne słowa są coraz bardziej ; melodramatyczne, a w
oczach pieką łzy, przerwała i rozejrzała się za kolegami. Uprzejmie czekali na nią
kawałek dalej.
Znalezli się po drugiej stronie wzniesienia i zaczęli wolno schodzić w dół, gdy nagle
stanęli jak na komendę.
- Co to? - spytał Jrgen.
- Ktoś wzywa pomocy? - zastanawiała się Tone.
Krzyki rozległy się znowu, nadchodziły z dołu, z porośniętej lasem rozpadliny w bok od
ścieżki. Wołała kobieta.
- Chodzcie! Zbiegniemy i zobaczymy, o co chodzi - powiedział Martin.
Postawili bagaże na ścieżce i ruszyli pędem w dół przez brzozowy zagajnik. Kiedy
jednak dotarli do krawędzi rozpadliny, Annika stwierdziła, że nie powinna była tak biegać.
Z jękiem zaczęła rozcierać swoją nadwerężoną stopę.
Martin natychmiast przystanął.
- Wracaj do naszych bagaży - polecił. - Z tym tutaj poradzimy sobie sami.
Skinęła głową i pokuśtykała z powrotem.
Na skraju lasu zatrzymała się przerażona.
174
Przez wrzosowisko biegł ku ich bagażom jakiś mężczyzna. Parkinson! On jeszcze jej nie
zauważył, widział tylko stojące przy ścieżce torby. Nigdy u nikogo nie widziała takiej
zachłanności w oczach.
Była jednak bliżej bagaży niż on. Przezwyciężając ból, pędem rzuciła się przed siebie,
głośno wzywając pomocy, choć tamta trójka była zbyt daleko i nikt nie mógł jej usłyszeć.
Nie miała wątpliwości, że to zręcznie zastawiona pułapka, by odciągnąć ich od ukrytego
w bagażu skarbu. To, oczywiście, Lisbeth krzyczała w lesie, ale jeśli ona jest ranna,
myślała Annika, to ja gotowa jestem zjeść własny kapelusz. Gdybym miała coś takiego.
Nie zastanawiając się, co robi, wyciągnęła opatuloną w sweter koronę z torby i zaczęła
uciekać do lasu. Chciała być jak najbliżej kolegów. Parkinson jednak szybko się otrząsnął
z zaskoczenia i teraz deptał jej po piętach. Odrzucił już wszelkie pozory i stawiał
wszystko na jedną kartę. Mimo bólu w stopie biegła na samej krawędzi skalnych
nawisów porośniętych karłowatymi brzózkami i krzakami jałowca. Parkinson za nią. An-
nika krzyczała raz po raz, ale nie miała czasu przystanąć i czekać na odpowiedz, a gdy
stwierdziła, że zarośla ją osłaniają, umilkła w nadziei, że zdoła się gdzieś ukryć.
Ale gdzie? Jeszcze kilka metrów i znowu znajdzie się na odkrytej przestrzeni. Czuła
ostre szpikulce korony, którą z całych sił przyciskała do piersi. Skarby... Do czego one
mogą doprowadzić, myślała. Budzą w ludziach tyle żądzy, wszystkie najgorsze cechy...
Było jej wszystko jedno, komu te znaleziska przyniosą sławę, byle tylko nie był to
Parkinson! Bo on od początku działał podstępnie, kierował się złą wolą...
Więcej pomyśleć nie zdążyła, bowiem tuż przed nią wyłoniła się z zarośli jakaś postać,
chwyciła ją za rękę i pchnęła w stronę skalnej szczeliny. Ześlizgnęli się oboje w dół i po
chwili znalezli schronienie w niewielkiej grocie pod wiszącą skałą. Annika zdławiła krzyk,
była przekonana, że dogonił ją Parkinson, ale gdy stwierdziła, że to inna, tak dobrze
znana istota, ogarnęła ją niewypowiedziana radość.
- Ron! - szepnęła. - Co ty tu robisz?
- Cii! Chciałem cię jeszcze raz zobaczyć...
Słyszeli pospieszne kroki Parkinsona na górze. Annika wpatrywała się w czarną
rękawiczkę zaciskającą się na jej nadgarstku, podniosła wzrok i spojrzała wprost w oczy
Rona, które były tak blisko, tak blisko niej. Oddychała z drżeniem, zdumiona,
wstrząśnięta...
Wszystko wokół zniknęło, istniały tylko oczy Rona.
Uśmiechał się bez radości, a gdy stwierdził, co się z nią dzieje, wstał i pomógł jej się
podnieść. Puścił rękę Anniki i pociągnął dziewczynę za sobą. Kiedy znalezli się na
175
niewielkim płaskowyżu, przystanęli. Annika osunęła się na kolana, nie była w stanie
utrzymać się dłużej na nogach.
- Daj ją mnie - powiedział łagodnie.
- Dobrze. Tak będzie najlepiej - szepnęła ufnie. - Czy mamy na ciebie czekać w osadzie?
- Nie. Odszukam was w mieście.
Potwierdziła skinieniem głowy. Uroczyście, z drżeniem rąk rozwinęła tłumoczek, sweter
spadł na ziemię, a ona oburącz unosiła koronę, jakby dopełniała jakiegoś rytuału. Ron
przyjął klejnot z takim samym namaszczeniem, także trzymał go obiema rękami. Na
moment, gdy ich oczy się spotkały, las, powietrze, cały świat wokół znieruchomiał.
- Dzięki ci, najdroższa! - szepnął Ron z dziwnym uśmiechem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pobieranie ^ do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ download ^ ebook
Menu
- Home
- Graham Masterton Wojownicy Nocy 01 Wojownicy nocy cz.1
- Liu M. Marjorie PocaĹunek Ĺowcy 01 PocaĹunek Ĺowcy
- Anthony, Piers Tarot 01 God of Tarot
- Duncan, Dave Das Siebente Schwert 01 Der ZÜgernde Schwertkämpfer
- Julie Kenner Code breaking 01 The Givenchy Code
- Sean Michael Center 01 Center of the Earth and Sky
- Jo Clayton Skeen 01 Skeen's Leap (v1.2)
- Zelazny, Roger The First Chronicles of Amber 01 Nine Princes in Amber
- Chloe Lang [Brothers of Wilde, Nevada 01] Going Wilde (pdf)
- Appendici del futuro (appendici di Urania)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- worqshop.xlx.pl
Cytat
Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.