Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Potrzebuje mnie pan?  zapytał ordynans.
Te trzy słowa przełamały czar. Napięcie nagle opadło. Donal wybuchnął śmie-
chem. Zmiał się długo i głośno, aż w oczach ordynansa pojawiło się najpierw
zdumienie, a pózniej coś w rodzaju strachu.
 Nie. . . nie. . . wszystko w porządku  wysapał Donal w końcu. Niechęt-
nie dotykał ludzi, ale tym razem klepnął Lee po plecach, by go uspokoić, gdyż
ten wyglądał na zmartwionego.  Zobaczymy, czy potrafisz zdobyć dla mnie
drinka. . . trochę dorsajskiej whisky.
Lee wyszedł z pokoju i wrócił po paru sekundach ze szklaneczką w kształcie
tulipana, zawierającą ze sto gramów brązowej whisky. Donal opróżnił ją do dna,
czując w gardle przyjemne palenie.
 Dowiedziałeś się czegoś o Williamie?  Oddał szklaneczkę Lee.
Ordynans potrząsnął głową.
 Nie jestem zaskoczony  mruknął Donal. Zmarszczył brwi.  Widziałeś
gdzieś ArDell Montora. . . tego Newtończyka, który przyleciał z Williamem?
Lee skinął głową.
 Pokażesz mi, gdzie go mogę znalezć?
Lee skinął ponownie. Poprowadził Donala na taras i krótszą drogą do bibliote-
ki przez rozsuwaną ścianę. Tam, w jednym z wydzielonych kącików do czytania,
znalazł ArDella siedzącego samotnie z butelką i kilkoma książkami.
 Dzięki, Lee  odprawił go Donal.
Ordynans zniknął. Donal podszedł i usiadł przy małym stoliku w niszy na-
przeciwko ArDella i jego butelki.
92
 Witam  powiedział ArDell podnosząc wzrok. Nie był pijany ani trochę
bardziej niż zwykle.  Miałem nadzieję, że porozmawiam z tobą.
 Dlaczego nie przyszedłeś do mojego pokoju?  zapytał Donal.
 Nie dało rady.  ArDell ponownie napełnił szklaneczkę, rozejrzał się po
stole w poszukiwaniu innej i zobaczył tylko wazon z jakąś miejscową odmianą
lilii. Wyrzucił je na podłogę, napełnił wazon i podał uprzejmie Donalowi.
 Nie, dziękuję  powiedział Graeme.
 Potrzymaj go jednak  poprosił ArDell.  Czuję się nieswojo, kiedy piję
z człowiekiem, który nie pije. A poza tym łatwiej się stuknąć.  Spojrzał nagle
na Donala w jednym ze swoich nieoczekiwanych przebłysków trzezwości i prze-
nikliwości.  On znowu się tym zajmuje.
 William?
 A któż by inny?  ArDell napił się.  I co miałby robić z Projektem
Blaine em?  Potrząsnął głową.  To mężczyzna. I naukowiec. Wystarczy za
dwóch takich jak my. Nie wyobrażam sobie, żeby William mógł wodzić Blaine a
za nos. . . ale jednak. . .
 Niestety  powiedział Donal  jesteśmy wszyscy do końca życia związa-
ni kontraktami ze swoim zawodem. A właśnie w tej dziedzinie błyszczy William.
 Ależ to nie ma sensu!  ArDell zakręcił szklaneczką.  Wez mnie. Dla-
czego miałby chcieć mnie zniszczyć? Ale niszczy.  Zachichotał nagle.  Prze-
straszyłem go.
 Tak?  zapytał Donal.  W jaki sposób?
ArDell postukał w butelkę palcem wskazującym.
 Tym. Boi się, że mogę się wykończyć. Najwyrazniej tego nie chce.
 A wykończysz się?  spytał Donal bez ogródek. ArDell potrząsnął głową.
 Nie wiem. Czy mógłbym jeszcze z tego wyjść? To już pięć lat. Zacząłem
rozmyślnie, żeby mu zrobić na złość. . . nawet nie lubiłem tego paskudztwa, po-
dobnie jak ty. Teraz dziwię się. Powiem ci  nachylił się nad stolikiem  że
mogą mnie oczywiście wyleczyć. Ale czy byłoby jeszcze coś ze mnie, gdyby na-
wet wyleczyli? Matematyka. . . to piękna rzecz. Piękna jak sztuka. Właśnie tak
ją pamiętam, ale nie jestem pewien. Zupełnie nie jestem pewien.  Znowu po-
trząsnął głową.  Kiedy przychodzi czas, żeby to rzucić, potrzebujesz czegoś, co
więcej znaczy dla ciebie. A nie wiem, czy praca jeszcze coś dla mnie znaczy.
 A co z Williamem?  zapytał Donal.
 Tak  powiedział ArDell wolno  jest jeszcze on. To mogłoby pomóc.
Któregoś dnia zamierzam dowiedzieć się, dlaczego mi to zrobił. I wtedy. . .
 Do czego on zdaje się dążyć?  spytał Donal.  Mam na myśli tak ogól-
nie?
 Kto wie?  ArDell rozłożył ręce.  Interesy. Więcej interesów. Kontrak-
ty. . . więcej kontraktów. Umowy ze wszystkimi rządami, udział w każdej sprawie.
To jest nasz William.
93
 Tak  powiedział Donal. Odepchnął krzesło i wstał.
 Usiądz  poprosił ArDell.  Poczekaj i porozmawiaj. Nigdy nie posie-
dzisz spokojnie. Jak kocham pokój, jesteś jedynym człowiekiem między gwiaz-
dami, z którym mogę rozmawiać, a ty nie chcesz posiedzieć spokojnie.
 Przykro mi  powiedział Donal.  Ale muszę zrobić kilka rzeczy. Może
nadejdzie dzień, kiedy będziemy mogli usiąść i porozmawiać.
 Wątpię  mruknął ArDell.  Bardzo wątpię.
* * *
Donal zostawił go wpatrującego się w butelkę.
Ruszył w poszukiwaniu marszałka. Ale najpierw natknął się na Aneę stojącą
samotnie na małym balkonie. Patrzyła w dół na hol. Jej twarz miała wyraz takiego
zmęczenia i zarazem takiej tęsknoty, że widok ten poruszył go nagle i głęboko.
Zbliżył się do niej, a ona odwróciła się na odgłos jego kroków. Kiedy go zo-
baczyła, wyraz jej twarzy zmienił się.
 To znowu ty  powiedziała niezbyt przyjaznym tonem.
 Tak  odparł Donal szorstko.  Miałem zamiar poszukać cię pózniej, ale
to zbyt dobra okazja, żeby ją przepuścić.
 Zbyt dobra.
 Miałem na myśli, że jesteś sama. . . że mogę porozmawiać z tobą prywat-
nie  wyjaśnił Donal niecierpliwie.
Potrząsnęła głową.
 Nie mamy o czym rozmawiać  powiedziała.
 Nie mów głupstw  odparował Donal.  Oczywiście, że mamy o czym. . .
o ile nie zrezygnowałaś ze swojej kampanii przeciwko Williamowi.
 No proszę!  Jej oczy rozbłysły zielonym płomieniem.  Za kogo się
uważasz?!  krzyknęła z wściekłością.  Kto dał ci prawo wypowiadać się
o tym, co robię?
 Jestem częściowo Marańczykiem po obu babkach  oświadczył.  Może
dlatego czuję wobec ciebie odpowiedzialność.
 Nie wierzę!  zawołała.  W to, że jesteś częściowo Marańczykiem. Nie
mógłby być Marańczykiem ktoś taki jak ty. . .  zawahała się szukając odpo-
wiedniego słowa.
 No?  uśmiechnął się do niej dość posępnie.  Kto?
 Najemnik!  krzyknęła triumfalnie, znajdując w końcu słowo, które w jej
interpretacji miało zranić go najbardziej.
Czuł się dotknięty i zły, ale udało mu się to ukryć. Ta dziewczyna potrafiła
w dziecinnie łatwy sposób przebić się przez jego obronę, z czym nie mógł sobie
poradzić taki człowiek jak William.
94
 Mniejsza z tym  powiedział.  Pytałem o ciebie i Williama. Mówiłem
ci ostatnim razem, kiedy się widzieliśmy, żebyś nie próbowała intrygować prze-
ciwko niemu. Czy posłuchałaś mojej rady?
 Cóż, z pewnością nie muszę odpowiadać na twoje pytanie  rzuciła mu
prosto w twarz.  I nie odpowiem.
 A więc  stwierdził przejrzawszy ją nagle i prawdopodobnie zrekompen-
sował sobie jej niezwykłą przenikliwość  posłuchałaś. Cieszę się z tego. 
Odwrócił się, żeby odejść.  Zostawiam cię teraz.
 Zaczekaj!  krzyknęła. Donal obejrzał się.  Zrobiłam tak wcale nie ze
względu na ciebie!
 Doprawdy?
O dziwo, spuściła oczy.
 No dobrze!  złagodniała.  Tak się złożyło, że pomyślałeś o tym samym
co ja. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.