[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ko ciężko chory. Obłożony kompresami. Musiałbym pić wstrętne ziołowe napa-
101
ry i rosół z gołębia, i nie mógłbym ruszyć choćby palcem. Tymczasem czaiłem
się gdzieś w krzakach, polując na smoczy skarbiec. Szmaty, które wypłukałem
w strumieniu, wyschły i skurczyły się, tworząc opatrunek sztywny niczym pan-
cerz. Rany ściągnęły się i już nie krwawiły, lecz czułem jak oczy pieką mnie od
rosnącej gorączki.
Człowiek bardzo przypomina zabawkę wirującego bąka, puszczanego
w ruch pociągnięciem sznurka. Kręci się i kręci, coraz wolniej i wolniej. Już ma
upaść, lecz wciąż, jakby wbrew naturze, robi kolejne obroty. Tak było i ze mną.
Nieoczekiwanie odnalazłem w sobie nie odkryte dotąd pokłady sił, które pozwa-
lały mi poruszać się, myśleć i działać, na przekór postępującej chorobie.
Podkradliśmy się do legowiska Szaleńca, polegając wyłącznie na słuchu i wę-
chu Pożeracza Chmur. Mój przyjaciel nie chciał penetrować okolicy sposobem
Obserwatorów, twierdząc, że byłoby to równoznaczne z zaproszeniem: Tu jeste-
śmy, możesz nas zjeść.
Liska była podniecona do ostatecznych granic. Plątała mi się pod nogami, ry-
zykując, że na nią nadepnę, to znowu przepadała w chaszczach i trzeba było jej
szukać. Zachowywała się jak naprawdę niegrzeczny dzieciak. Wreszcie wpadłem
na pomysł. Wyciąłem odpowiednio długi kawał cienkiego pnącza, oczyściłem z li-
ści i w parę minut sporządziłem dla niesfornego szczenięcia coś w rodzaju uprzęży
ze smyczą. Liska złościła się, próbowała przegryzć pnącze, lecz igiełkowate kły
nie na wiele się przydawały, a porządnych zębów jeszcze nie miała.
Dotarliśmy do murów. Skróciłem Lisce smycz. Pożeracz Chmur, zgarbiony,
krył się za kamienną ścianą, spoglądając tylko ostrożnie, jednym okiem, nad wy-
szczerbionym szczytem.
Nie ma go. Idę dalej przekazał i prześlizgnął się sprawnie na drugą stro-
nę. Obserwowałem przez wyrwę w murze, jak na ugiętych łapach podchodzi do
lśniącego stosu. Nie przebierając, nabrał do pyska pokazną porcję złotniczych
wyrobów i nie zwlekając, zawrócił. Wszystko szło gładko, do momentu, gdy
przełaził z powrotem. Właśnie tę chwilę wybrała Liska, by ugryzć mnie w pa-
lec. Znudzona lub po prostu z zemsty za uwiązanie, wbiła mi ząb akurat w nasadę
paznokcia szczególnie bolesne miejsce. Jak pózniej twierdził Pożeracz Chmur,
mój krzyk mógł poderwać umarłego z grobu. Puściłem smycz, a Liska natych-
miast uciekła. Oczywiście w najbardziej nieodpowiednim kierunku do skarbca
starego smoka. Przedostałem się przez dziurę w ślad za małą. Pożeracz Chmur
usiłował zawrócić, zaplątał się skrzydłami w gałęziach i utknął w nich na dłuższą
chwilę. Liska porwała kawałek złotego łańcucha i potrząsała nim, zadowolona
z nowej zabawki. Droczyła się ze mną, wymykała z rąk, a ja nie miałem sił, ani
czasu, by ją gonić. Na szczęście udało mi się nadepnąć koniec wlokącej się liany.
Złowiłem nieposłuszne smoczątko. . .
Wraca!!! to był przekaz od Pożeracza Chmur. Szaleniec wynurzył się
spomiędzy ruin jak demon zemsty z krwią na twarzy i rękach, śladami uda-
102
nego polowania. Rzucił się ku mnie, wyciągając dłonie z palcami zagiętymi na
kształt szponów. Wykrzywione w grymasie nieopisanej wściekłości, wargi odsła-
niały długie, nie całkiem ludzkie zęby. Zamarłem ze zgrozy i odzyskałem zdol-
ność ruchu dopiero, gdy potworne palce prawie już dotykały mego gardła.
To był odruch. Nic, co bym planował. Po prostu zadziałałem całkiem instynk-
townie. Ze wszystkich sił kopnąłem napastnika w krocze. Postawił oczy w słup
i zgiął się jak cyrkiel. Mentalne echo jego bólu rozprzestrzeniło się jak fala sztor-
mowa. Porwałem Liskę, niczym owiązany sznurkiem pakunek i uciekłem, ile sił
w nogach. Gnany strachem, wdrapałem się na kark Pożeracza Chmur, jakbym sam
miał skrzydła. Przylgnąłem płasko do smoczego futra, by nie zgarnęły mnie gałę-
zie. Pod pachą trzymałem wiercące się szczenię. Wysiłek sprawił, że rozkaszlałem
się znowu, dodając do zacieków na Pożeraczowym futrze nowe, krwawoczerwone
wzory. Pożeracz Chmur gnał jak szalony. Zatrzymał się dopiero w znajomym nam
miejscu nad strumieniem. Wypluł klejnoty i zaczął sapać gwałtownie. Zsunęliśmy
się z Liska na ziemię. Złapałem nieposłuszne szczenię za ucho, podsunąłem pod
nos skaleczony palec, z którego jeszcze kapała krew, a potem, po raz pierwszy cał-
kiem poważnie, przetrzepałem rudy zadek. Liska, wcisnęła się między korzenie
drzewa i tylko wyglądała stamtąd, rozżalona i zapłakana.
Jest rozpuszczona jak warkocz taniej dziwki! Wytłumacz jej, za co oberwa-
ła.
Położyłem się, ciężko oddychając. Miałem uczucie, jakby w mych płucach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pobieranie ^ do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ download ^ ebook
Menu
- Home
- (eBook Psychology) The world of subconscious mind
- 051. Cavaliere Anne Prywatne lekcje
- Appendici del futuro (appendici di Urania)
- Batrake a szerencse Hedwig Courths Mahler
- Christine Bell [Wolves of Pray 02] Awakening (pdf)
- Merritt Jackie Antologia Dzieci szczćÂśÂcia Gwiazdkowe podarunki 03 Marzenie Maggie
- Agatha Christie Wielka czwórka
- Logan; Newman and Rahner on the Way of Faith  and Wittgenstein come too
- Jack Whyte The Singing Sword
- L.J. Smith Vampire Diaries 04 Dark Reunion
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- worqshop.xlx.pl
Cytat
Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.