Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Niech to diabli, ona od niego odchodzi, tak? Nie rozmawiali wcześniej
o rozwodzie ani o separacji?
244
 Nie. Wiedziałbyś o tym. Kłócili się nieraz, bo ona miała do niego ciągle
pretensje o to, że zwariował na punkcie pracy i że nienawidzi jej rodziców. A teraz
to było zupełnie co innego.
 No tak, tak. Sprawdz u Marcusa, może on coś będzie miał. I przesłuchaj te
taśmy, może coś przeoczyliśmy. Niech to wszystko szlag trafi!
Abby nie dotarła do Kentucky. Po godzinie jazdy na zachód, przed Nashvil-
le, zjechała z czterdziestej międzystanowej autostrady i pojechała na północ. Nie
zauważyła, by ktoś ją śledził. Pędziła osiemdziesiątką, potem zwolniła do pięć-
dziesięciu mil na godzinę. Nic. Przed Clarksville, małym miasteczkiem położo-
nym blisko granicy Kentucky, skręciła nagle na dwunastą autostradę i skierowała
się na wschód. Po godzinie wjechała do Nashville i jej czerwony peugeot zniknął
w tłumie pojazdów.
Zostawiła samochód na parkingu przy lotnisku.
Mikrobus dowiózł ją pod budynek dworca lotniczego. W toalecie na pierw-
szym piętrze przebrała się w szorty koloru khaki, sandały i granatowy pulower.
Był to ubiór trochę nieodpowiedni na tę porę roku, ale tam, gdzie leciała, nie gro-
ził jej chłód. Związała opadające do ramion włosy w kucyk i wsunęła go pod koł-
nierzyk. Zmieniła okulary przeciwsłoneczne, a sukienkę, buty na obcasach i poń-
czochy spakowała do płóciennej sportowej torby.
Po kilku minutach znalazła się na pokładzie samolotu. Poprosiła o miejsce
przy oknie. Od chwili, gdy opuściła Memphis, minęło niecałe pięć godzin.
Lecąc Deltą nie mogła oczywiście ominąć Atlanty, ale na szczęście nie mu-
siała zmieniać samolotu. Czekała przy oknie, obserwując pogrążone w mroku za-
tłoczone lotnisko. Była zdenerwowana, ale starała się odpędzać złe myśli. Wypiła
kieliszek wina i przejrzała  Newsweeka .
Dwie godziny pózniej wylądowała w Miami i zeszła z pokładu. Przeszła po-
śpiesznie przez budynek portu lotniczego, ignorując ścigające ją spojrzenia. To
normalne, zwykłe spojrzenia, pełne podziwu i pożądania, tak jak co dzień i wszę-
dzie, uspokajała samą siebie. Nic więcej.
W okienku odpraw, przeznaczonym dla podróżnych udających się na Kajma-
ny, okazała bilet powrotny, wymagane świadectwo urodzenia i prawo jazdy. To
wspaniali ludzie ci Kajmańczycy, ale nie wpuszczą do swojego kraju nikogo, kto
nie ma powrotnego biletu. Zapraszamy, przylatujcie, wydawajcie wasze pienią-
dze, a potem żegnajcie.
Usiadła w kącie zatłoczonej poczekalni i próbowała czytać. Młody ojciec ro-
dziny siedzący obok ze śliczną żoną i dwójką dzieci zaczął gapić się na jej nogi,
ale nikt inny nie zwrócił na nią uwagi. Samolot na Grand Cayman miał odlecieć
245
za pół godziny.
Początek był fatalny, robota szła Avery emu jak po grudzie, ale wkrótce odzy-
skał wigor, nabrał rozpędu i spędził w kajmańskiej filii Royal Bank of Montreal,
w Georgetown, siedem owocnych godzin. Gdy wychodził o piątej, udostępnio-
ny mu pokój konferencyjny zawalony był wydrukami z komputera i wykazami
kont. Uznał, że może to skończyć jutro. Przydałby mu się McDeere, ale w obec-
nej sytuacji możliwości wyjazdu Mitcha uległy znacznemu ograniczeniu. Avery
był zmęczony i chciało mu się pić. A plaża tętniła życiem.
W  Rumheads zamówił piwo przy barze i zaczął się przedzierać przez tłum
w stronę patio, gdzie dostrzegł wolny stolik. Kiedy minął stolik graczy w do-
mino, Tammy Greenwood Hemphill z Greenwood Service lekko zdenerwowana,
ale z nonszalancką miną, przecisnęła się do baru i wspięła się na wysoki stołek.
Patrzyła na niego. Jej opalenizna, choć uzyskana sztucznymi metodami i nierów-
nomierna, mogła wzbudzić zazdrość i podziw, był przecież dopiero koniec marca.
Włosy miała ufarbowane na piaskowy blond, stonowany makijaż. Jasnopomarań-
czowe fluoryzujące bikini było arcydziełem, przyciągało wzrok. Jej duże, wspa-
niałe piersi rozpierały staniczek, a wąski pasek materiału zastępujący dół kostiu-
mu nie zasłaniał niczego. Miała czterdzieści lat, lecz dwadzieścia par wygłodnia-
łych oczu odprowadzało ją do baru. Zamówiła wodę sodową i zapaliła papierosa.
Paliła i patrzyła na niego.
Był wilkiem. Dobrze się prezentował i wiedział o tym. Sączył piwo i powoli
taksował wzrokiem wszystkie kobiety znajdujące się w promieniu pięćdziesięciu
jardów. Zauważył jedną młodą blondynkę i już zamierzał przypuścić atak, lecz
w tym właśnie momencie pojawił się jej towarzysz i objął ją ramieniem. Avery
podniósł do ust szklankę z piwem i kontynuował obserwację.
Tammy zamówiła jeszcze jedną wodę sodową z dwoma plasterkami cytryny
i ruszyła w kierunku patio.
Wilk natychmiast zauważył jej duże piersi i już nie odrywał od nich wzroku.
Powoli podeszła do jego stolika.
 Mogę się dosiąść?  zapytała.
Podniósł się i przysunął jej krzesło.
 Proszę  powiedział. To był jego wielki moment. Ze wszystkich wygło-
dzonych, pożerających ją oczyma wilków, jakie zebrały się przy barze i na patio
 Rumheads , wybrała właśnie jego. Miewał młodsze laleczki, ale w tym miejscu
i w tej chwili ta z całą pewnością wyglądała najbardziej podniecająco.
 Jestem Avery Tolar, z Memphis.
 Miło cię poznać. Ja jestem Libby. Libby Lox z Birmingham.  Teraz miała
na imię Libby. Było to imię jej siostry.
 Jak tutaj trafiłaś?  zapytał Avery.
246
 Chciałam się po prostu zabawić. Przyleciałam dziś rano. Zatrzymałam się
w  Palms , a ty?
 Jestem prawnikiem podatkowym i możesz wierzyć lub nie, ale jestem tu
w interesach. Muszę tu przylatywać kilka razy w roku. Prawdziwa męczarnia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.