Et unum hominem, et plures in infinitum, quod quis velit, heredes facere licet - wolno uczynić spadkobiercą i jednego człowieka, i wielu, bez ograniczeń, ilu kto chce.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

włosami. Już nie dżinnem. Musiałam o tym pamiętać.
Poruszyłam się niezgrabnie na twardym siedzeniu, starając się nie oddychać zbyt głęboko.
Miejsca publiczne cuchnęły niemiło, nasycone różnymi emocjami. Bardzo mnie to irytowało.
Wskazałam na pierwszego dżinna, jakiego dostrzegłam.
- Tam.
Był to zwyczajny na oko młodzik w czerwonym podkoszulku i dżinsach, z plecakiem, ale
dojrzałam odblask jego aury. Kiedy zwrócił się w moją stronę, zauważyłam też opalizujący błysk w
jego oczach.
Zaraz potem zniknął w tłumie.
Manny popatrzył na mnie dziwnie.
- Który to?
Nie było sensu próbować. Nie potrafił rozpoznać dżinna, nie tak, jak udawało się to mnie.
Pokręciłam głową i znów poruszyłam się niespokojnie. Miałam ochotę wstać, pochodzić, poczuć
się mniej zniewolona.
Myśl o znalezieniu się w pułapce w niewielkiej metalowej tulei, w otoczeniu ludzi, ich
zapachów, hałasów i emocji przyprawiała mnie o lekkie mdłości. Może jednak należało pojechać
samochodem. Wtedy przynajmniej mogłabym uchylić szybę. Rozumiałam, że w samolocie - co
Manny wytłumaczył mi dobitnie - było to wykluczone.
- Załatwiliśmy ci niezłą kwaterę - powiedział. - Twoje nowe lokum. Będziesz tam
przebywać poza godzinami pracy. Dość blisko mojego domu, tylko kilka przecznic dalej. Telefon
też tam będzie. Umeblowaniem zajmiesz się sama. Podrzucę ci trochę katalogów; mamy ich z tonę.
Powiedział my. I to nie pierwszy raz.
- Nie mieszkasz sam.
Manny zerknął na mnie, a potem na otwarte czasopismo, które trzymał w dłoniach.
- Nie. Mam żonę Angelę i córkę Isabel. Zdrobniale Ibby.
- Angela - powtórzyłam. - Isabel. Ibby.
- One nie mają z tobą nic wspólnego. - Wypowiedział te słowa z agresją, jakbym naruszyła
jego prywatność. - Nic są Strażniczkami. To moja rodzina.
A więc zwyczajne istoty ludzkie. Miałam się z nimi nic zadawać.
- Nie interesują mnie - powiedziałam, co miało mu poprawić humor. Lecz Manny
zmarszczył się znowu.
- Co takiego?
- Czy nikt cię nie nauczył grzeczności? Zawsze jesteś taki opryskliwy? - Patrzyłam na niego
przez dłuższą chwilę bez mrugnięcia okiem. - Nie przepadasz za lataniem.
To go zaskoczyło.
- Dlaczego uważasz, że...
- To oczywiste. - Wykrzywiłam usta w uśmiechu. - Wyżywasz się na mnie, ale to nie mnie
się boisz.
- Co wcale nie oznacza, że nie jesteś wredna, Cassie. Cassie?
- Mann na imię Cassiel. - Zmierzyłam go wzrokiem. To sprawiło, że się uśmiechnął, a im
grozniej na niego łypałam, tym szerzej się uśmiechał.
- Dobra - mruknął w końcu. - Bez żadnych ksywek. Rozumiem.
Nasz pojedynek na spojrzenia został przerwany przez cienki, trzeszczący głos dobiegający z
góry. Była to najwyrazniej zapowiedz naszego lotu i pory wejścia na pokład. Wstałam z radością,
ściskając bilet, i ruszyłam w stronę pracownika linii lotniczych w uniformie.
- Hola! - rzucił Manny i chwycił mnie za ramię. - My nie...
Odwróciłam się do niego i warknęłam:
- Zabierz ode mnie łapy! - Nie byłam w stanie znieść takiego nagłego, bezceremonialnego
dotyku.
Manny mnie nie puszczał.
- Hej, spokojnie! - Głos miał miękki, ale przy tym ostry jak brzytwa. - Mówiłem ci, żebyś
nie świrowała, i wcale nie żartowałem. Jak odstawisz tutaj scenę, to narobisz kłopotów nam obojgu.
Rozluznij się. Chciałem powiedzieć, że nie lecimy pierwszą klasą, więc musimy zaczekać na swoją
kolej.
Wśród ludzi obowiązywał podział na klasy. Wiedziałam o tym, rzecz jasna; nie byłam
zupełnie nieświadoma obowiązujących struktur i układów. Ale przecież Ameryka szczyciła się, że
jest krajem, gdzie panuje wolność i wszyscy mają równe prawa. Zastanawiałam się więc, kto
należał do pierwszej klasy i jak się do niej dostał.
- Forsa - wyjaśnił Manny, kiedy go o to spytałam. Rozluznił nieco uścisk. - Przepraszam, że
cię tak złapałem, ale musisz pamiętać, żeby nie lekceważyć moich poleceń, zgoda?
- W porządku - odparłam. Wcale nie było w porządku, musiałam jednak wziąć poprawkę na
jego impulsywność.
I swoją także. Moje ciało wydawało się funkcjonować według własnych zasad i odruchów, a
niezupełnie mi wychodziło panowanie nad nimi.
Czekałam w milczeniu, aż ci z pierwszej klasy wejdą na pokład - tak naprawdę to nie
dostrzegałam żadnych różnic między nimi a Mannym, więc pewnie rzeczywiście chodziło o
pieniądze - a potem zrobiłam krok naprzód, kiedy mój towarzysz lekko mnie pchnął.
Korytarz był wąski, zimny, cuchnął olejem i metalem. Zakasłałam, starając się nie
oddychać, lecz okazało się to niemożliwe.
Kiedy doszłam do owalnych drzwiczek samolotu, ogarnęła mnie dziwna fala niepokoju.
Jakie małe. Małe było nie tylko wejście, ale i sam samolot - mniejszy niż się spodziewałam i
niesamowicie kruchy. Powierzam się opiece ludzi.
- Hej - odezwał się Manny i położył mi dłoń na ramieniu. - Wchodz. Tarasujesz przejście.
Choć wcale nie miałam na to ochoty, weszłam na pokład samolotu.
Chciałabym powiedzieć, że nie było tak zle, jak się spodziewałam, ale skłamałabym.
Przeżyłam ten lot mniej więcej tak, jak przetrwałam swoje wypadnięcie z łaski dżinnów:
dzięki wytrzymałości. Nie było to przyjemne doświadczenie. Moje ciało ulegało napadom lęku za
każdym razem, gdy samolot wpadał w turbulencje, co zdarzało się dość często. Wszystko mnie
bolało, przeszkadzała mi ciasnota, irytowała nieustanna potrzeba wydalenia nadmiaru płynów, które
bezwolnie pochłaniałam. Kiedy w końcu wydostaliśmy się z tej klatki jakieś pięć godzin pózniej,
odetchnęłam z ulgą.
Powietrze w korytarzu wiodącym z samolotu do budynku lotniska wydawało się czyste i
świeże, zwłaszcza w porównaniu z tym obrzydliwym przefiltrowanym w samolocie, a odgłos
metalu i gumy pod nogami sprawił mi niemalże radość.
Opuszczenie lotniska okazało się o wiele łatwiejsze, niż przypuszczałam - po prostu
wyszliśmy na zewnątrz, na rozgrzane, suche powietrze. Słońce wisiało nisko nad horyzontem, a
niebo...
...Och, niebo.
Przystanęłam i zapatrzyłam się w nie. Widywałam już piękniejsze rzeczy jako dżinn, ale [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jutuu.keep.pl
  • Menu

    Cytat


    Fallite fallentes - okłamujcie kłamiących. Owidiusz
    Diligentia comparat divitias - pilność zestawia bogactwa. Cyceron
    Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat. Joseph Conrad
    I brak precedensu jest precedensem. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
    Ex ante - z przed; zanim; oparte na wcześniejszych założeniach.